piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 8 Kamień


Wibrujący dźwięk dzwonka uwolnił uczniów od męczenia się przy twardych ławkach i nudnej gadaniny niektórych nauczycieli. Jak zawsze, korytarz wypełnił się wybiegającymi z klas licealistami. Wszyscy się starali przepchnąć ku wyjściu, tłocząc się i popychając nawzajem. Nauczyciel dyżurny próbował zaprowadzić jako taki ład, ale niezbyt mu to wychodziło, więc szybko zrezygnował i dał się ponieść fali nastolatków. Tupot butów na schodach wciąż nie cichł, o tej godzinie w szkole zostawali jedynie nieliczni – na zajęciach dodatkowych.
Bezimienna bez większego pośpiechu włożyła do przetartej torby swoje książki i wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi klasy. Nauczycielka już dawno opuściła pomieszczenie, spiesząc się na jakieś ważne spotkanie. W liceum czarnowłosej nigdy nie zamykano sal lekcyjnych na klucz, pozwalano uczniom przesiadywać w nich przed lekcjami. To, co najcenniejsze, chowało się zwykle na zaplecze i pozostawiało zakluczone. Dziewczyna szybko zastanowiła się, co ma na następny dzień do zrobienia i wyszło jej, że powinna tylko odrobić matematykę i jedno zadanie z biologii, czyli niedużo. Nie musiała zatem się spieszyć z powrotem. A gdyby tak posiedzieć nad jeziorem…? Jest przecież ładna pogoda, może też i to jeden z ostatnich letnio-jesiennych dni. Podjąwszy decyzję, raźnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Poprawiała co chwilę spadający pasek torby, niecierpliwiąc się i chcąc dotrzeć nad wodę. Sprawdziła szybko, czy nie zostawiła nigdzie swojego szkicownika. Tkwił bezpiecznie między podręcznikami od chemii i geografii. Uśmiechnęła się leciutko i wreszcie opuściła budynek. Dostrzegła wśród stojących przed szkołą licealistów znajomą, brązową czuprynę i jej uśmiech się jeszcze powiększył, choć starała się to ukryć. Nie miała zamiaru podchodzić do dyskutującej grupki, zamiast tego skierowała się do wyjścia ze szkolnej posesji. Do swojego domu miała kawałek, ale nie było to jakoś strasznie daleko, żeby nie mogła tej odległości przebyć na piechotę.
Tak się pogrążyła w rozmyślaniach, że nie zauważyła nawet, że ktoś do niej podbiega. Dopiero, gdy silne ręce objęły ją w talii, oprzytomniała, chcąc się odruchowo wyrwać.
- Spokojnie – szepnął jej znajomy głos do ucha. Dawid. Przechyliła nieco głowę, przeklinając w duchu nieszczęsną torbę, która znów się zsunęła. – Mogę cię odprowadzić?
                Skinęła głową, czując przepływające po całym ciele gorąco. Chłopak wypuścił ją z objęć i przejął jej torbę, splatając przy tym ich palce. Czarnowłosa wciąż była zaskoczona, że po całej przygodzie nad jeziorem nie wyśmiał jej, nie obrzucił wyzwiskami ani nie zrobił niczego w tym stylu. Nie, on wręcz przeciwnie, szuka jej towarzystwa, jakby się zakochał. Stop. To przecież niemożliwe, żeby wybrał taką szarą myszkę… Jest przecież o wiele więcej dziewczyn, które są go bardziej godne. Chwila. Może on po prostu gra, może jest tylko przyjacielem, może… Za dużo „może”, za dużo spekulacji! Stop, stop z tym! Nie pomożesz sobie w ten sposób.
                Szli w milczeniu, wsłuchani w śpiew ptaków i we własne myśli. Nogi prowadziły ich właściwie same, oboje znali przecież drogę. Po jakimś czasie wyszli ze śródmieścia i znaleźli się w mniej zaludnionej dzielnicy. Nieco później skręcili na rzadko uczęszczaną dróżkę, okalającą wąską wstęgą jezioro. Bezimienna rzuciła ukradkowe spojrzenie na Dawida i uśmiechnęła się, znajdując się na tak znajomych terenach.
- Poczekaj. – Głos chłopaka i jego ruch nadgarstka zatrzymały w miejscu dziewczynę. Brunet wskazał leżący przy drodze, sporej wielkości kamień. – Chodź, siadaj.
                Spojrzała na niego z pytaniem w oczach.
- Cierpliwości, moja droga – odparł. – Usiądź. – Wobec tak kategorycznego rozkazu nie miała wyboru i opadła na zimną, szorstką powierzchnię kamienia. Jej wzrok napotkał brązowe oczy, w których błyszczały radosne iskierki. Chłopak stanął przed nią i wziął głęboki wdech, zanim rozpoczął. – Czy… będziesz moją dziewczyną? Kurczę, może nie powinienem… Jeśli odmówisz, zrozumiem, nie ma sprawy. Przepraszam, że tak pytam, ale…
                Przerwała jego potok słów, kiwając stanowczo głową. Wyciągnęła szybko z leżącej obok jej „siedzenia” torby szkicownik oraz ołówek i nabazgrała pospiesznie parę wyrazów.
- Jestem w szoku… Dlaczego akurat mnie? Wokół ciebie przecież tyle ładniejszych i mądrzejszych dziewczyn… Choć nie ukrywam, że się zgadzam…
- Dlaczego ty? Ponieważ to ciebie kocham, nie tamte puste dziewczyny z naszego liceum – wzruszył ramionami. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! Dziękuję… - Poderwał ją z kamienia i mocno przytulił, całując w czoło. Szkicownik poleciał na trawę, a oni pobiegli nad jezioro, na plażę, w otoczenie suchych łodyg trzcin. Położyli się na obmywanym przez fale, mokrym piasku, ramię przy ramieniu. Cieszyli się sobą, cieszyli się chwilą, ulotną i niezatrzymywalną… Czas się zatrzymał na ten jeden, jedyny moment. Lecz, niestety, nie mógł on trwać wiecznie.
                Choć z początku na niebie nie widniały żadne chmury, teraz powlekło się ono ołowianą barwą. Zerwał się silny wiatr, fale stopniowo robiły się coraz większe. Zaszumiały trzciny, kołysząc się i uderzając o siebie. Jakiś szary ptak zerwał się do lotu, bijąc skrzydłami o łodygi zaschłych roślin. Z zachodu nadchodziła mgła, wyjątkowo często spotykana w tej okolicy – szczególnie wczesnym rankiem. Zaczął padać deszcz. Z początku niewielkie, krople stały się większe i częściej uderzały. Bezimienna i Dawid zerwali się szybko z miejsca, już oboje przemoczeni. Nie złościli się jednak z tego powodu, nie, oni się śmiali. Jak małe dzieci, którym radość sprawia samo wskoczenie w kałużę i rozchlapanie wokół wody. Nie przejmując się tym, że mokre ubrania przylepiają się do skóry, zdjęli buty i brodzili po kostki w wodzie, choć zdawali sobie sprawę, że nie zachowują się zbyt rozsądnie. Ale któż by się tym przejmował?
                Dobra, dosyć  tego. Będziemy chorzy za chwilę – pomyślała czarnowłosa i pociągnęła Dawida w kierunku swojego domu, chwyciwszy uprzednio swoją torbę oraz nasiąkły wilgocią szkicownik.

                Deszcz nie zdołał zniszczyć wszystkich rysunków ze szkicownika. Część z nich była rozmazana, część z nich zachowała się w stanie nienaruszonym. Najbardziej było jej szkoda rysunku wilka, który rozpłynął się zupełnie i nie mogła się już dopatrzeć żadnych kształtów. Kartki notatnika dotknęła wilgoć, rogi zwijały się i niszczyły. Obecnie szkicownik leżał rozłożony przez kominkiem. Czarnowłosa próbowała jeszcze uratować swoje dzieło, lecz wiedziała, że tak czy inaczej będzie musiała kupić sobie nowy. Szkoda, bo przyzwyczaiła się do starego. I ten śliczny szkic wilka… Ech, nie mogło paść na rysunek latorośli?
                Spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz i nagle jej się coś przypomniało, coś, co przez wydarzenia ostatniego tygodnia – szpital, spotkania z Dawidem – wyleciało jej zupełnie z głowy.
                Jutro miała urodziny. Jęknęła cicho, ciesząc się w głębi duszy, że brunet już dawno poszedł. Nie znosiła tego dnia. Sama nie wiedziała, czy dlatego, że nikt nigdy o jej święcie nie pamiętał, czy dlatego, że nie znosiła dostawać żadnych nieszczerych prezentów, a takie jej się trafiały co roku… Na Wigilię, na Wielkanoc – zawsze obdarowywał ją ktoś z klasy. Zupełnie niepotrzebnie, bo i tak nie płynęło to z głębi serca.
                Czuła się samotna, choć zdawała sobie sprawę z tego, że wreszcie ma kogoś bliskiego. Kogoś, komu na niej zależy i kto się o nią troszczy. Żałowała jednak, że nie ma przy niej rodziców. Tak na dobrą sprawę, to ich w ogóle nie pamiętała. Nie wiedziała, jak wyglądali, kim byli i co się z nimi stało. Ba, nie wiedziała nawet, jak się znalazła w tym miasteczku, zagubionym gdzieś na Północy. Nie wiedziała niczego o swojej przeszłości. Miała wrażenie, że w jej umyśle powstały jakieś luki… Ale dlaczego? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz