piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 15 Wiekopomna chwila



                Do Awran dotarła późnym popołudniem następnego dnia, podążając za wskazówkami dziewczyny. Życzliwi mieszkańcy wioski faktycznie wskazali jej drogę, dzięki czemu bez problemu znalazła się w poszukiwanym przez siebie mieście. Znalazła w nim nawet jakąś gospodę, w której mogła się napić i posilić, nawet przespać w razie potrzeby.
                Widziała już z daleka jedną ze znikających Wież – Sol Amusen, Wieżę Słońca, jaśniejącą odbijanymi od słońca promieniami. Cała skąpana w złocistym blasku wyglądała pięknie – dumnie i majestatycznie. Wokół niej każda wrażliwa na magię istota mogła wyczuć potężną aurę, gdyż budowla wysyłała sporą dawkę energii.
                Tak, Bezimienna odnalazła wreszcie Awran. Pozostawał tylko jeden szkopuł. Kiedy obie wieże miały się pojawić jednocześnie? Przecież to równie dobrze mogło być wczoraj… Równie dobrze to może nastąpić dopiero za rok, za więcej! A już jest tak blisko… Bardzo blisko.
                Przypomniały jej się nagle słowa pałacowej „przewodniczki” – powiedziała jej wszakże, że musi dotrzeć tutaj przed zmierzchem. Może więc to była jakaś wskazówka? Postanowiła zagadnąć o to któregoś z mieszkańców wioski, zresztą i tak nie miała niczego lepszego do roboty.
                Kiedy w najbliższym czasie będą widoczne obie wieże? – Nieufnie pokazała starszemu mężczyźnie siedzącemu na progu walącego się, drewnianego i porośniętego mchem domostwa zmiętą w dłoni kartkę, na której nabazgroliła to pytanie znalezionym w kieszeni ołówkiem. O nogi jej rozmówcy ocierał się bury kot, ślepy na jedno oko. Dziewczyna mimowolnie naciągnęła na twarz kaptur, choć wiedziała, że prawdopodobieństwo jej rozpoznania jest naprawdę nikłe. Wioska znajdowała się w sporej odległości od wszelakich cywilizacji, pomijając odizolowaną od intruzów wyspę Esrin, nikt zatem nie mógł jej tutaj znać. Jedynym zagrożeniem mogli okazać się tropiący ją Tsi’nach, a ponieść śmierci z ich rąk nie chciała.
                – Mówisz o Wieży Słońca i Księżyca? – Głos mężczyzny brzmiał dziwnie chropowato i zdawał się w ogóle nie pasować do tego miejsca, do tej rozpadającej się rudery i miauczącego zwierzątka, a już najbardziej nie współgrał z widniejącą za jego plecami Sol Amusen.
                Szybko przytaknęła.
                – Mówią, że jeszcze dzisiaj, równo z zapadnięciem zmierzchu. Tak, jestem całkowicie pewny – uprzedził jej następne pytanie – ponieważ tutejsi rozprawiają o tym wciąż i wciąż, jakby nie było ciekawszych tematów do rozmów. – Pokręcił z dezaprobatą głową, przytykając do ust szyjkę zabrudzonej butelki z winem, którą Bezimienna zauważyła dopiero teraz.
                Poczuła, że jej serce bije szybciej. A więc to dzisiaj! Czyli jej wysiłki nie pójdą na marne. Miała farta, i to dużego farta, za co dziękowała niebiosom. Gdyby tylko spóźniła się choć o jeden dzień… Albo chociażby o godzinę… Już wtedy byłoby za późno, a następny raz obie wieże spotkałyby się… za rok? Jeśli nie więcej. Była w szoku, że poszło tak gładko. Za gładko. Podejrzewała, że w samej Wieży Cienia będzie miała spore problemy, ale w końcu nie ma rzeczy, z którą nie można sobie poradzić, co nie? Tak będzie i tym razem, zaś teraz do zmierzchu trzeba zebrać siły i się jakoś przygotować, nieważne, co będzie czekało w Tar’leunie.

                Ognista kula słońca ozłociła Sol Amusen i wkrótce potem zniknęła za horyzontem. Zapadał zmrok, zaś niebo pokryło się granatem i wyszedł na nie sierpowaty księżyc, dający mdłe światło. Przynajmniej nie panowały całkowite ciemności.
                Bezimienna wpatrywała się z napięciem w Wieżę Słońca, czekając, co się wydarzy. Stała na wzgórzu nieopodal Awran, skąd roztaczał się świetny widok na samo miasteczko i stojące obok niego budowle. Mogła stąd szybko zbiec i dotrzeć w ciągu kilku sekund do trzeciej wieży. O ile ta raczy w ogóle się pojawić.
                Gdyby mogła, z pewnością by cicho krzyknęła, bowiem koło Sol Amusen zamajaczyły niewyraźne kontury, które po krótkiej chwili zamieniły się w kamienie budujące Blann’amrę. Oczom dziewczyny ukazała się Wieża Księżyca w całej swej okazałości. Szybko zerknęła na drugą wieżę – ta nie miała zamiaru znikać, wręcz przeciwnie, aura magiczna wokół niej wręcz się nasiliła. To samo działo się z jej towarzyszką.
                Jakiś czas później już obie wieże regularnie błyskały, zaś snopy światła wokół nich znacznie się powiększały, by w końcu się ze sobą zderzyć z niesamowitą siłą, którą wyczuła chyba każda żywa istota w promieniu kilku kilometrów, jeśli nie więcej. Bezimienna dziwiła się, że jeszcze nie leży wgnieciona w ziemię, tylko się trzyma na obu nogach. Otworzyła szeroko oczy z przerażenia, lecz szybko musiała je zamknąć, chroniąc przed oślepiającym blaskiem powstawającej Tar’leuny.
                A więc legenda była prawdziwa. Tylko co teraz? Zbiec na dół? Ukażą się jakieś sekretne drzwi, czy też ma coś pomyśleć jakieś sekretne hasło?
                Może lepiej będzie sprawdzić to na miejscu, zadecydowała, wciąż mrużąc oczy. Ześlizgnęła się ze wzgórza i pobiegła w stronę wież. Wkrótce potem dotarła do ściany jasności, którą przebiła. Od razu poczuła, że znalazła się w czymś na kształt magicznej bańki izolacyjnej. Światło już tak nie raziło, mogła dostrzec zarysy Tar’leuny i pozostałych dwóch wież. Jej oczom ukazały się krawędzie drzwi, nigdzie nie dostrzegła jednak klamki ani niczego podobnego. Z wahaniem podeszła bliżej i przesunęła palcami po z lekka chropowatej powierzchni. Ku jej zaskoczeniu, drzwi odskoczyły, odsłaniając przed nią mroczną czeluść Wieży Cienia, tak różną od magicznego blasku. Spodziewając się pułapki, wzięła w dłoń łuk i nałożyła na jego cięciwę strzałę. Dopiero tak uzbrojona przekroczyła próg wieży, przezornie zostawiając otwarte drzwi, jako zabezpieczenie na wypadek, gdyby musiała uciekać. Dojrzała majaczące przed nią schody i z wahaniem na nie weszła.
                Drzwi zatrzasnęły się za nią, pogrążając wnętrze Tar’leuny w całkowitych ciemnościach. Bezimienna natychmiast doskoczyła do ściany, kopiąc w nią i próbując odnaleźć wyjście. Klamka jednak zniknęła, zamiast drzwi został jednolity mur. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie przekroczy ani nie przebije go ot tak. Jedyne, co jej pozostało, to pójście wyżej, na górę, na sam szczyt schodów.
                Tak też zrobiła. Dotarła do dużej sali o przeszklonych ścianach, w której dominowała barwa szafiru. Wydawało jej się, że pomieszczenie to ma rozmiary o wiele za duże jak na wieżę o niewielkiej średnicy, a zatem musi w niej działać magia. Po takim wnętrzu można się spodziewać wszystkiego.
                Ostrożnie zaczęła obchodzić pomieszczenie, cały czas czujna na najmniejszy nawet dźwięk czy poruszenie. Nie dawało to jednak niczego, a jedynie utwierdzało w przekonaniu, że jest w wieży sama. Nie widziała natomiast najmniejszego choćby śladu po legendarnym mieczu. Zaczynała sądzić, że źle trafiła.
                – Daleko zaszłaś. Musisz być naprawdę odważna, skoro masz czelność się zagłębiać w Tar’leunę – miejsce, gdzie najgorsze koszmary okazują się jawą, gdzie najskrytsze pragnienia i lęki… zamieniają się w koszmar. – Usłyszała za swoimi plecami głos i odwróciła się jak oparzona. Na widok stojącej naprzeciw niej postaci stanęła zszokowana. Bezładnie opuściła łuk.
                Widziała bowiem siebie samą. Dokładne odbicie, kopię. Tylko że ten klon mówił całkowicie samodzielnie i poruszał się niezależnie od niej. MÓWIŁ. Mówił tym samym głosem, którego by używała ona, gdyby tylko to potrafiła.
                Co tu się, do cholery, dzieje?!
                Nie potrafiła się poruszyć. Strach sparaliżował jej mięśnie.
                Koszmary… Jawa… Dawid…
                Nie! Nie wolno się poddawać!
                – Jesteś gotowa na każde niebezpieczeństwo. Więc walcz ze mną! – W jej kierunku poleciał nagle miecz; dziewczyna złapała go zadziwiająco zręcznie i odrzuciła łuk.  W ręku jej przeciwniczki również pojawiło się ostrze o misternie zdobionej rękojeści. Dziewczyna w jednej chwili wiedziała, na co patrzy. A patrzyła na broń, po którą tu przyszła.
                …walka z samą sobą…
                A więc musi pokonać siebie samą, żeby zdobyć ten miecz. Jeśli wierzyć przepowiedni… Nie będzie to takie proste, jakim się wydaje. Nikt jednak nie powiedział, że miało być proste.

                Nawet nie wiedziała, jakim cudem jej klon powalił ją na ziemię. Wszystko to stało się zbyt nagle, zbyt szybko. Jej broń upadła kawałek dalej, lecz ona nie miała zamiaru się poddawać, jeszcze nie teraz. Wyturlała się spod przeciwniczki i złapała za rękojeść. Ostrza znowu się zwarły w śmiertelnym tańcu, podczas gdy obie dziewczyny napotkały swój wzrok. Oczy obu były tak samo intensywnie zielone, w obu czaił się gniew i chęć przeżycia.
                Ich uderzenia były równe, szybkie – żadna nie mogła pokonać drugiej, choć szala zwycięstwa raz przechylała się na stronę jednej, raz drugiej. Lecz w końcu któraś musiała ustąpić, popełnić błąd – niemożliwością jest, by trwały tak i walczyły całą wieczność, przy tym każda chciała, by to nie ona okazała się tą, która musi się poddać.
                Bezimienna wreszcie natarła z jeszcze większą zaciekłością, wykorzystując tę resztkę sił, która została jej w odwodzie. Zaskoczona takim obrotem spraw, jej kopia dała się zbić z tropu. Dziewczyna czuła, że krwawi, że po jej ręce spływa ciepła, lepka i czerwona ciecz, plamiąc ubranie i rękojeść miecza. W uszach szumiało, czaszka pulsowała tępym bólem. Nie czas się jednak tym przejmować; skupiła się zanadto na walce, na przeżyciu z rąk bezlitosnej przeciwniczki.
                Ale tym razem to ona miała przewagę – i to jej się udało powalić klona na ziemię za pomocą jednego, celnego kopnięcia w brzuch. Poszło gładko, choć dokładnie sekundę przed tym oberwała jeszcze raz w głowę i teraz przed jej oczami latały ciemne płaty.
                Miecz Bezimiennej przebił klatkę piersiową przeciwniczki. Ta krzyknęła, ostro, przenikliwie, po czym rozwiała się w dym i nie pozostał po niej najmniejszy nawet ślad.
                Zaś na posadzce błyszczał oblepiony krwią miecz o klindze ozdobionej sylwetką syreny.

~*~

Rozdział dedykowany Inscriptum, dzięki za wszystko! ^^
No to tak, jak widać, zbliżamy się ku końcowi. Naprawdę nie zostało już wiele – nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba się pożegnać z Tajemnicą Wody. No cóż, wszystko co dobre, kiedyś się kończy, nieprawdaż? :< Ale obiecuję, jeszcze o mnie usłyszycie, i to pewnie nie jeden raz, lecz więcej! 
Ach, no i tym razem bez sondy, gdyż nie mam jak na razie siły, by ją wymyślać. No cóż, nadrobię to, jak wrócę. 
Tymczasem pozdrawiam Was z Portugalii –
Trzymajcie się cieplutko!
Kurara :)

wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział 14 Czas zaczyna gonić



                Wyspa Esrin była w zamierzchłych zamieszkiwana przez ludzi obojga płci. Jednak faktyczną władzę już wtedy sprawowały na niej kobiety. Mężczyznom taka sytuacja nie odpowiadała. Któregoś dnia wypowiedzieli swoim żonom, córkom i siostrom posłuszeństwo. Rozgorzał płomień buntu, umiejętnie podsycany przez charyzmatycznych przedstawicieli płci brzydkiej. W końcu kobiety również nie zniosły tej walki i wiecznych kłótni. Wypędziły mężczyzn z wyspy, przejmując ją całkowicie dla siebie i zabraniając wygnańcom wstępu do ich imperium. Od tej pory żaden mężczyzna nie przekroczył granicy wyspy, czy to potomek wypędzonych, czy też z zupełnie innego rodu. Jeśli zaś chodzi o oblewające Esrin wody – kobiety dodały do nich substancje zabarwione krztyną magii, które zatruły morskie odmęty. Od tamtej chwili każda osoba, która próbowałaby się dostać na wyspę wpław, zginęłaby niechybnie śmiercią straszną i bolesną – w męczarniach…
                Nie było jednak tak, że obie płcie utraciły całkowicie ze sobą kontakt. Nie. Kobiety wymykały się ze swojego imperium na potajemne schadzki na lądzie w różnych tajnych miejscach, które nierzadko kończyły się powiciem potomstwa. Zdarzało się również, że przedstawicielka płci pięknej wynosiła się z Esrin i zamieszkiwała wśród mężczyzn. Miało to miejsce jednak niezwykle rzadko, zwykle obie społeczności żyły w zamknięciu, trwając wiecznie w tej harmonii-nie harmonii.
                Kiedy rodził się chłopiec, jego matka oddawała go na wychowanie ojcu, żeby nauczył się praw rządzących społeczeństwem mężczyzn, kiedy była to dziewczynka – mieszkanki Esrin wychowywały ją według własnych zasad i reguł.
                Tak właśnie funkcjonowały dwa społeczeństwa, z czym od jednego z nich zależały teraz losy Bezimiennej i, jeśli wilk miał rację, całego świata…

                Wpadające do sali ostre, białe światło raziło Bezimienną w oczy. Przymrużyła je, próbując dostosować wzrok do oślepiającej jasności. Dopiero po tej krótkiej chwili mogła dostrzec pięć pozłacanych tronów, na których siedziały kobiety w czerwonych szatach ozdobionych złotymi ornamentami. Wszystkie miały dumne spojrzenie i władcze rysy, lecz dziewczyna natychmiast rozpoznała królową, siedzącą w centrum na najbardziej okazałym tronie, podpieranym przez stojące na tylnych łapach lwy. W dodatku w jej długich, czarnych włosach, spływających na ramiona, błyszczała wysadzana diamentami korona. Oczy barwy chłodnego, szafirowego nieba lustrowały Bezimienną od stóp do głów, jakby próbując wybadać jej zamiary.
                Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. Nie wiedziała, czy ona powinna przemówić, czy też poczekać, aż władczyni udzieli jej głosu… Postanowiła, że chwilę odczeka, a jeśli nie będzie żadnego odzewu, sama się odezwie.
                Tymczasem rozejrzała się po sali. Zastanawiała się, kim są towarzyszki władczyni wyspy. Podejrzewała, że cała piątka tworzy jakąś radę, nie miała jednak co do tego całkowitej pewności. Bo może to były jej siostry? Nie wiedziała.
                Witaj na wyspie Esrin, Dziewczyno Bez Imienia, co wykazała się odwagą i przyszła tutaj samotnie – mimo iż jej ukochany zginął – prosić o wsparcie i radę. Zatem czego od nas żądasz, niestrudzona podróżniczko? – usłyszała w swej głowie wysoki, wibrujący głos. Natychmiast zrozumiała, że należy on do władczyni i nie mogła jej nie pochwalić za sposób komunikacji. Inaczej się porozumieć byłoby niezwykle trudno, zwłaszcza że nie miała pod ręką żadnych kartek, a układać litery z rąk – zadanie bardzo żmudne.
                Podejrzewała, że jej wymianę zdań z królową śledzą również pozostałe obecne w sali kobiety, gdyż widziała w ich oczach błyski zrozumienia, a nawet współczucie. To ostatnie uznała jednak za złudzenie. Mieszkanki Esrin, jak słyszała od Dawida, szczyciły się swoim kamiennym opanowaniem i utrzymywaniem na wodzy emocji, zaś o władczyniach wyspy już nie mówiąc.
                Skoro wiesz o mnie tyle, to dlaczego zadajesz pytanie, po co tu przybyłam?! Skoro wiedziałaś o śmierci Dawida, musisz znać i mój cel! – Nie mogła się powstrzymać przed krzykiem. Teraz wymówienie imię chłopaka już nie miało znaczenia, królowa tak czy owak je znała, ta informacja nie była dla niej niczym nowym, jak sądziła Bezimienna. Pamiętała, że nie powinna nikomu ujawniać niczego ponad to, co dana osoba już wie. Zaś pamięć o przystojnym brunecie sprawiała jej ból, który starała się zepchnąć poza granice świadomości. Rana była zbyt świeża, by mogła się zasklepić od raz, zwłaszcza, że strasznie krwawiła. Czarnowłosa czuła się dziwnie odsłonięta, bezbronna, zagubiona. Na obrzeżach jej umysłu wciąż kołatała się nadzieja, że… to wszystko było snem, iluzją, złudzeniem… Ale nie było. Słyszała huk wystrzału, widziała go padającego na piasek.
                Pod jej powiekami pojawiły się piekące łzy. Mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, walcząc z ogarniającym ją uczuciem bezradności. Musi być silna… dla Dawida. Musi pokonać Tsi’nach i czarnoksiężnika, po to, żeby się zemścić za wszystkie doznane krzywdy. Za śmierć ukochanego, za prześladowania, bezsenne noce, stres, strach, ściskający silną pętlą jej gardło… Miała być silna… ale nie potrafi. Przecież od czasu jego… śmierci… upłynęła zaledwie godzina, nie więcej. Ma prawo do rozklejania się. Chwila. Stop. Nie w takim momencie. Rozmawiasz z królową wyspy. Zachowuj się więc jak na porządną dziewczynę przystało.
                Wyprostowała się, patrząc dumnie na siedzącą naprzeciw niej kobietę. Z jej twarzy zniknęło niezdecydowanie i przerażenie, stawała się pewna siebie. Teraz już mogła dostrzec więcej szczegółów. Widziała, że władczyni Esrin wcale nie wygląda na tak potężną, jak się wydawało jej z początku – miała szczupłą sylwetkę, szczupłą i wiotką – jakby się miała złamać pod najlżejszym podmuchem wiatru, zaś jej policzki i odsłonięte czoło były poorane zmarszczkami, choć starała się to ukryć pod warstwą pudru.
                Niezapytanie o to byłoby niegrzecznością – usłyszała odpowiedź i nagle zachciało jej się śmiać.
                Jakby wspominanie o śmierci mojego chłopaka było uprzejme. – Starała się usilnie pohamować rosnącą złość. Miała przeczucie, że jej wizyta na wyspie nie odniesie pożądanego skutku i nie dowie się niczego, a wtedy trzeba będzie szukać innego wyjścia… No cóż, nie ma rady. Trzeba jakoś sobie poradzić.
                 Nikt nie powiedział, że życie będzie z tobą grać fair. A zatem zagrajmy w otwarte karty. Przybyłaś tu prosić o radę, ponieważ nie wiesz, gdzie się znajduje Awran, miasteczko Znikających Wież, w których ukryto miecz świata, jedyną broń zdolną do pokonania czarnoksiężnika. Dobrze, lecz zakładając, że zdradzimy ci lokację,  że zdobędziesz to ostrze… Gdzie będziesz szukać twojego wroga? Masz chociaż jakiś pomysł, w jakim miejscu może przebywać obecnie? Wiele osób chciało go pokonać. Wiele próbowało. Nikomu się nie udało, a stracona broń zawsze wracała do Wieży Tar’leuna. Wiesz o tym, prawda? Trudno, żebyś nie wiedziała. Zatem? – Głos władczyni brzmiał ostro, metalicznie, jakby ta również hamowała wściekłość i tylko doskonałe opanowanie nie pozwalało jej na wybuch. Zaczynało się robić naprawdę niebezpiecznie, zaś powietrze w pomieszczeniu zaczynało gęstnieć. Bezimienna nie wiedziała tylko, która z nich jest bardziej bezczelna – czy ona sama, czy też królowa, która powinna znać zasady etykiety, lecz bynajmniej się nie zachowuje jak na władczynię przystało, wręcz przeciwnie…
                Nie wiem – odparła szczerze. – Najprawdopodobniej pójdę przed siebie, szukając łutu szczęścia i sposobu dostania się w odmęty wody. Wiem, że mieszka w pałacu Króla Mórz, zatem tam go znajdę, wiem to z całą pewnością.
                – Bardzo bym chciała ci udzielić pomocy – rozmówczyni dziewczyny zmrużyła oczy – ale nie mogę. Nie mogę, bowiem jesteś za młoda, zbyt niedoświadczona, by stawić czoło takiemu niebezpieczeństwu, kiedy próbowali starsi od ciebie. Nie, muszę cię rozczarować, ale ci nie pomogę, choć twój cel sam w sobie jest zaszczytny. Awran musi pozostać ukryte przed wścibskimi oczami, które tylko chcą posiąść go dla samej władzy. Miecz ma pozostać tam, gdzie jest.
                ­– Ale dlaczego? Dlaczego odmawiasz pomocy? ­– spytała z goryczą, choć nie była zaskoczona. Spodziewała się podobnej decyzji.
                Powiedziałam ci już. Chcesz odpowiedzi wprost? Proszę bardzo. Nie nadajesz się na taką wyprawę. Nie wierzę, że będziesz zdolna pokonać czarnoksiężnika. Nie możesz być tą legendarną dziewczyną z przepowiedni… – Władczyni poruszyła się niespokojnie na swoim tronie. ­­– Po prostu nie możesz. Nie pasujesz, nie nadajesz się.
                – Przepowiedni? Jakiej przepowiedni?! – Znowu krzyczała.
                Nie znasz jej? – Tym razem Bezimiennej udało się zaskoczyć kobietę. W odpowiedzi stanowczo pokręciła głową. Mieszkanka wyspy zastanowiła się przez chwilę, po czym w końcu zdecydowała się wyjaśnić, o co chodzi. – No cóż, przepowiednia mówi, że pewnego dnia zjawi się osierocona dziewczyna o czarnych włosach, która zdobędzie miecz z Tar’leuny i pokona czarnoksiężnika. To wszystko jednak bujdy, bajeczki, którymi w całym państwie karmi się małe dzieci na dobranoc. Nigdy nie wierzyłam w tę legendę i nie mam zamiaru uwierzyć. Zatem odejdź. Wracaj do rodziców, do domu, niech ci wybiją te bzdury z głowy. Pewnie im uciekłaś, co? – Zaśmiała się, lecz był to śmiech straszny, okrutny, przejmujący. Bezimienna poczuła, że po jej plecach przechodzą dreszcze. Doszła do wniosku, że nic tu po niej.
                Nie mam rodziców – szepnęła cicho w swoim umyśle i odwróciła się, szybkim krokiem opuszczając salę i pozostawiając królową w stanie zaskoczenia.

                – Poczekaj! Zatrzymaj się! Bezimienna! – usłyszała za sobą krzyk i stanęła na środku pałacowego korytarza. Oceniła odległość dzielącą ją od wyjścia – nie była ona duża, więc w każdej właściwie chwili mogła wyjść z pałacu. Odwróciła się jednak i ujrzała tę samą dziewczynę, która wcześniej zaprowadziła ją pod drzwi sali tronowej. Uśmiechnęła się mimowolnie.
                Zdyszana szarooka stanęła koło niej i zaczęła wyrzucać z siebie słowa na jednym wydechu, jakby w obawie, że ktoś je podsłucha. Spieszyła się.
                – Awran znajduje się niedaleko stąd, jedynie kilkanaście kilometrów. Musisz wrócić na stały ląd i iść na zachód od Esrin, dojdziesz do niewielkiej wioski. Jej mieszkańcy pokażą ci miasteczko, stoi ono tuż przy ich miejscowości. Owo miasteczko to jedyne, jakie powinnaś napotkać w promieniu tych kilkunastu kilometrów, oczywiście idąc cały czas prosto, nie powinnaś więc mieć problemów z dotarciem tam… – Skończyła mówić i rzuciła się Bezimiennej na szyję. –Musisz się jednak pospieszyć i dotrzeć tam przed jutrzejszym zmierzchem… Powodzenia. Bądź dzielna…
                Dziewczyna poczuła, że po jej policzkach spływają łzy. Łzy radości i samotności.

~*~

Z tego rozdziału jestem nawet zadowolona, aczkolwiek nie jest ani najlepszy, ani najgorszy. Taki średni.
Muszę was poinformować, że w piątek znowu wybywam, tym razem na dłużej, bo na dwa tygodnie. Nie bójcie się jednak, Tajemnica Wody nie przepadnie na ten czas, gdyż wrzucę notki jeszcze w tym tygodniu i ustawię, by ukazały się w tygodniowych odstępach. Nie będę mogła was jednak poinformować, więc musicie sami zajrzeć. Rozdziału 15 spodziewajcie się więc 27 lipca równo o piętnastej, zaś 16 – 3 sierpnia o tej samej godzinie. Aha, i dedykacje wyjątkowo ukażą się pod samą notką, gdyż nie będę miała możliwości zaktualizowania ramki.
Link do sondy: [KLIK]. 
Ach, i tak całkiem przy okazji: chciałam Was zaprosić na dwa blogi, którymi się obecnie zajmuję. Pierwszy z nich to Katalog Czytelniczy, może ktoś słyszał? Drugi już z samym opowiadaniem, gdyby ktoś był zainteresowany moją twórczością i bardzo mu się nudziło: Krucze Miasto.
No, to tyle. Pozdrawiam wszystkich –
Kurara :)

czwartek, 5 lipca 2012

Rozdział 13 Wyspa Esrin


                Rany Dawida nie były zbyt dokuczliwe i goiły się w miarę szybko. Dzięki temu mogli utrzymywać wciąż takie samo tempo, jak przez ostatnie dni. Posuwali się naprzód, przebywając puszczę, lecz nie napotkali już na drodze żadnego poważniejszego niebezpieczeństwa. Robili częste postoje, nie tylko po to, by odpocząć, ale także by zapolować na drobniejszą zwierzynę. Przydawał się tu zwłaszcza łuk Bezimiennej, w używaniu którego stawała się coraz lepsza.
                Dziewczyna wciąż nie zagadała Dawida, gdzie tak dobrze nauczył się posługiwać mieczem i skąd znał nazwę ptaka. Ona sama, choć posiadała sporą wiedzę na temat puszczy, o crinconie nie wiedziała nic – dopóki nie zobaczyła go na własne oczy.

                W całym zamieszaniu ostatnich dni zupełnie zapomniała o mapie, którą w pośpiechu wrzuciła do plecaka. Wyjęła ją teraz, starając się rozeznać, gdzie się znajdują i dokąd idą. Jednak… Na tym kawałku pożółkłego papieru nie było miejscowości Awran, choć w momencie pakowania się była tego całkowicie pewna. Nie mogło jej się przywidzieć. Ktoś podmienił? Mało prawdopodobne. Przeszukała mapę dokładnie, od góry do dołu, od lewej do prawej, ale zapisana kursywą nazwa zniknęła, wyparowała… Pokazała mapę Dawidowi, bazgroląc na kartce kilka słów wyjaśnienia zajścia. Ten zmarszczył brwi i zastanowił się przez chwilę, upewniając się, że na pewno sobie tego nie wymyśliła. Widocznie jej nie wierzył. Popatrzyła na niego z gniewem.
Przecież ja nie kłamię!
– Jasne, jasne. Przecież to nie mogło sobie zniknąć ot tak.
                Rzuciła w trawę notatnik i odwróciła się, nie wiedząc już, co ma zrobić, by przekonać swojego chłopaka, że mówi prawdę. Ten złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, obejmując mocno ramionami.
– Wiem, że ci bardzo zależy na znalezieniu tego Awran – wyszeptał. – Nie ma go jednak na mapie. Mam za to inny pomysł. Sądząc po naszym położeniu, znajdujemy się blisko morza, wyspy Esrin. Tamtejsza królowa może ci pomóc odnaleźć ową miejscowość, gdyż ja, niestety, o jej istnieniu nie słyszałem i nie zaprowadzę cię tam. A ona posiada odpowiednią wiedzę… Jednakże, jeżeli zdecydujesz się złożyć jej wizytę, będziesz w pałacu pozostawiona samej sobie. Na tę wyspę wstęp mają jedynie kobiety. Nie wolno ci też pod żadnym pozorem wejść do wody, gdyż wtedy już nigdy z niej nie wyjdziesz. Umrzesz. I nikt ci wtedy nie pomoże – wyjaśnił z powagą w oczach. – Popłyniesz łódką… O ile, oczywiście, się zgodzisz.
Skinęła głową, przystając na jego propozycję, i narzucając ręce na jego szyję.

Wyspa ginęła w oparach gęstej, mlecznej mgły, która znacznie utrudniała widoczność. Bezimienna widziała jedynie słaby zarys cumującej przy brzegu łódki. Dostrzegała także rosnące tutaj źdźbła trawy, poruszane przez wiatr. Nie miały jednak one zwykłej, zielonej barwy, tylko szarą. Kolor popiołu. Dość tego, zganiła samą siebie. Dość tych ponurych myśli, to w niczym nie pomoże.
– Co tutaj robicie? To nie miejsce dla takich jak wy. - Usłyszała głos niewysokiej, szczupłej kobiety, która stała na dziobie łodzi.
– A więc to ty pomagasz ludziom przeprawić się na wyspę Esrin. – Powietrze przeciął gładko głos Dawida, który wziął na siebie ciężar rozmowy. Zresztą jego dziewczyna i tak by się nie mogła odezwać.
– Owszem, ale nic ci do tego. Nie masz tam prawa wstępu – brzmiała odpowiedź.
– A ona? – Ruchem głowy wskazał Bezimienną.
– No cóż… – Kobieta przechyliła na bok głowę, taksując dziewczynę wzrokiem. – Mogłaby. Czysto teoretycznie.
– A praktycznie? – zripostował.
– Musiałabyś mieć naprawdę ważną sprawę, żeby nalegać na dostanie się tam i stanięcie przed obliczem królowej, bowiem właśnie taki jest twój cel, prawda? A wstępu przed oblicze króla nie ma byle kto, przecież wiesz. – Sterniczka zwróciła się do samej brunetki, choć najwyraźniej wiedziała, że nie otrzyma w zamian od niej żadnego wypowiedzianego słowa. Kto powiedział jednak, że nie można się porozumieć inaczej?
– Chodzi o pewne miasteczko… I o walkę dobra i zła. To naprawdę ważne… Od tej sprawy może zależeć los ludzkości.
– I ja mam uwierzyć w takie banialuki? – żachnęła się kobieta. Nagle jednak jej rysy zmiękły. – Przypominasz mi moją córkę, gdy była w tym samym wieku…
– To zgodzi się pani?
– A co mi tam. Niech będzie… Musicie się jednak liczyć z tym, że w pałacu nie pójdzie ci najlepiej i cię zwyczajnie wyrzucą, nie wysłuchawszy, co masz do powiedzenia. Mogą cię nawet pochwycić strażniczki i za zgodą władczyni wtrącić do więzienia. Możesz więc nie wrócić. Mówię to tylko po to, żeby się upewnić, że znasz konsekwencje swojego czynu. Więc jak? Nadal chcesz się przeprawić na drugą stronę? Na wyspę, znaczy się?
Przytaknęła jedynie, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Spodziewała się w zasadzie podobnych słów, lecz mimo to postanowiła wytrwać w swojej misji do samego końca. Nie mogła się przecież poddać tak szybko! To zakrawało na tchórzostwo. A ona szczyciła się zawsze (no, prawie) swoją odwagą. Poczuła, że dłoń Dawida obejmuje ją, odpędzając nieco zapadłe nagle zimno. Wzdrygnęła się mimowolnie, wpatrując się wyczekująco w sterniczkę.
– Zatem chodź. – Mówczyni wyciągnęła do czarnowłosej rękę. – Ty musisz tutaj zostać, przykro mi.
– Wiem o tym – stwierdził Dawid i odwrócił Bezimienną na chwilę do siebie. – Bądź dzielna, kochanie. Powiedz im o wszystkim i wracaj do mnie. Kocham cię. – Przyciągnął ją bliżej, zamykając w silnym uścisku i całując. Odwzajemniła pocałunek, czując przebiegającą przez całe ciało falę gorąca przemieszaną ze szczęściem. Jej dłoń dotknęła ciemnobrązowych włosów Dawida.
– No już, dość tych amorów. – Kobieta wyraźnie się niecierpliwiła.
– Kocham cię. – Chłopak puścił ją, posyłając w kierunku łodzi. Obejrzała się na niego błagalnie.
– Też cię kocham – chciała wyszeptać, lecz poruszyły się tylko jej usta. Nie mogła wydobyć z siebie nawet najlżejszego dźwięku. W tej chwili, jak jeszcze nigdy dotąd, żałowała, że nie może przemówić i okazać słowami swojej miłości. To niesprawiedliwe! Czemu akurat ja…
Przez jej głowę przemknęło dziwne uczucie, jakby widziała Dawida po raz ostatni. Nie, to niemożliwe, pomyślała. Załatwię szybko to, co powinnam, i wrócę do niego. Tak, dokładnie tak. Chwyciła się resztkami sił tej wiary, choć jej szósty zmysł mówił coś wręcz przeciwnego.
Chwyciła szorstką, lecz silną dłoń sterniczki i wskoczyła do łodzi, starając się nie ochlapać. Usiadła na wąskiej ławeczce, dzielącej ów środek lokomocji na pół. Nie odrywała wzroku od szczupłej sylwetki swojego chłopaka, która wciąż malała, by za chwilę zniknąć zupełnie.
Kiedy znajdowały się już bardzo daleko od brzegu, usłyszała echo wystrzału. Zobaczyła cienie wokół zamazanej sylwetki swojego chłopaka. Dostrzegła, że Dawid upada na trawę. Ranny? Martwy? Tego nie wiedziała, była za to pewna, że dostał. Nieeeee! Chciała krzyczeć, lecz nie mogła, nie potrafiła. Chciała wskoczyć do wody i płynąć do niego, lecz pamiętała o jego ostrzeżeniu. Chciała w tej chwili przeklinać wszystko, że nie została tam razem z nim i że nie ochroniła go. Pistolet przeciwko ostrzu? Nawet jej chłopak nie dałby sobie w ten sposób rady. I faktycznie, nie dał.
A więc jej przeczucia się sprawdzały. Zacisnęła dłonie w pięści, po jej twarzy spływały łzy wściekłości.
Łódka zagłębiała się coraz bardziej w mgłę, a Bezimienna traciła wszystko, co kochała.

Pałac był ogromny i mienił się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Imponujące wieże i blanki wznosiły się ku niebu, zaś sam marmur cieszył oczy. Panowała tu atmosfera zupełnie różna od tej, którą doświadczyła Bezimienna wtedy, we mgle. Wszystko wyglądało na radosne, szczęśliwe. Zupełnie inaczej, niż ona sama, którą wciąż dusił żal z powodu Dawida. Wiedziała jednak, że nie mogła zrobić niczego, by mu pomóc. Mogła tylko siedzieć i bezradnie przypatrywać się w walce. Po tym strzale i kilku następnych, które się wtedy rozległy, nie miał szans przeżyć, zatem straciła go. Na zawsze. Widocznie to, co piękne, nie może trwać zbyt długo. Ot, prawo natury. Gorzkie prawo natury. Jednak trzeba się z tym pogodzić. Jest misja do wykonania, zaś Dawid z pewnością by nie chciał, by jego dziewczyna się załamywała, tylko by wypełniła swoje zadanie do końca, nawet i bez niego. Tak, tego się należy trzymać.
Niewysoka, czarnowłosa dziewczyna o szarych oczach poprowadziła brunetkę długimi korytarzami prosto (?!) do drzwi sali audiencyjnej. Patrzyła na Bezimienną ze współczuciem, którego ta nie znosiła, lecz pokornie przyjmowała. Jej towarzyszka miała w sobie coś… królewskiego? Nie umiała dokładnie tego określić, ale wyczuwała w niej pewną władczość.
Wzruszyła ramionami, wyrzucając z głowy tę informację i stanęła przodem do pozłacanych drzwi, szykując się do wejścia do komnaty.
– Powodzenia – szepnęła jej towarzyszka i otworzyła przed nią drzwi.

~*~


Teraz widać, że naprawdę wróciłam, racja? xD Okej, okej, dość tej radości. Rozdział uważam za udany, bardzo udany, choć błędy – jak zwykle – mogą w nim się pojawić, za co z góry przepraszam. Ach, już ledwo funkcjonuję z powodu późnej pory…
Rozdziały miały się pojawiać co tydzień, to prawda, lecz akurat w następny piątek nie ma mnie w ogóle w domu, więc rozdział ukaże się najprawdopodobniej za dwa tygodnie, może trochę później. Tak, ruszyłam wreszcie cztery litery i dorobiłam sondę do ostatniego rozdziału oraz do tego (Do ostatniego - [KLIK], do poprzedniego znajdziecie w odpowiedniej zakładce).
Dodam jeszcze jedno: do końca TW zostały jeszcze może ze cztery rozdziały + epilog, nie więcej. Tak mało? Ano, tak wyszło. 
Ach, i za nowy szablon składam pokłony w stronę mojego kochanego Kundla - dziękuję. <3 
No i – nie zabijajcie mnie, błagam. :< 

Trzymajcie się ciepło i miłych wakacji -
Wasza Quarra