czwartek, 16 sierpnia 2012

Podziękowania

Tajemnica Wody raczej nie będzie miała swojej kontynuacji, z prostej przyczyny - nie ma za bardzo czego kontynuować. Jeśli jednak chodzi o moją twórczość, to jej nie zaprzestanę. W najbliższym czasie planuję zabrać się za TO opowiadanie, pewnie zajmę się też innymi. Tak więc jeszcze ode mnie usłyszycie...

Teraz przyszedł czas na podziękowania.

Najgoręcej pragnę podziękować Monii, Literackiej N. i Natalii, które komentowały do samego końca, podczas gdy inni czytelnicy jakoś się wykruszyli. Wiem jednak, że byli również tacy, którzy czytali, lecz nie komentowali - im również dziękuję. 

Ponadto słowa podziękowania idą również do wszystkich tych, którzy chociaż raz wsparli swoim komentarzem Tajemnicę Wody. Dziękuję zatem:

>> Asieanie;
>> Xiu-x3;
>> Zakazanej;
>> Inscriptum;
>> Lily;
>> Imloth;
>> Navii da Danzice;
>> Shin (tak, tak, wiem, że nie komentowałaś zbytnio, ale i tak nie można cię pominąć;p)
>> DomiNicce;
>> Anai;
>> Melody;
>> Błękitnej Lady;
>> smerfetcex33;
>> Serafinie Adams;
>> Yoru;
>> Animusowi;
>> Mrocznej;
>> Wtorek95;
>> anoni;
>> Vanile Fear;
>> Lady Sith;
>> Śliwce/Arachne;
>> Selenie;
>> Nieprzeniknionej;
>> GumcioBook;
>> Cuddly;
>> Moore.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie i... do usłyszenia niebawem? 

Na zawsze wasza - Quarraena :)

Epilog

Pani Jeziora
Chłodną ma dłoń
W jej ręku trzcina
Śmiertelna broń

Tuliła łódki 
Jak matka swe dziecię
I szły na wodę
Tułając po świecie

Błękit jeziora
Wzywa mnie wciąż
Falą niesiona
Odnajdę swój dom

W hołdzie Pani Jeziora
Zbierzemy się tam
Rzucimy trzciny
Pożółkłe od ran

I odejdziemy
Żegnani pieśnią fal
O świcie słońca
 Gdy jezior niknie czar...

- KONIEC -

Styczeń - sierpień 2012

Rozdział 18 Dlaczego?!




Palące pragnienie swobodnego życia i wędrówki
Błyszczy się w mroku i rośnie we mnie
Chociaż trzymasz moją dłoń, nie rozumiesz
Więc tam gdzie ja idę, ciebie nie będzie

               
                Tak, naprawdę może ją przegrać. Ta świadomość napawała ją rosnącym wciąż lękiem. Lękiem o swoje życie. A nie, nie tylko – bo i również o życie sióstr i ojca. Jak to dziwnie brzmi… Za jednym zamachem odzyskała wszakże rodzinę i straciła ukochanego chłopaka. To bolało znacznie bardziej niż jego śmierć. Dawid Tsi’nach… Zdradził ją. Cała jego miłość była tylko pozorem, grą, dzięki której miał naprowadzić Czarnoksiężnika na jej trop. Złamane serce, jak u panienek rodem z łzawych romansów? Gorzej. Wielka, jątrząca rana w sercu. Tego chyba nikt nie zdoła wyleczyć…
                Miała wrażenie, że wszystko wokół się rozmyło i została tylko ona oraz jej przeciwnik. Widziała przed sobą duże, lśniące szafirową barwą oczy, w których błyszczały iskierki. Czarnoksiężnik najwyraźniej niezwykle się bawił, widząc jej złość, rozgoryczenie, determinację. Nie miała jednak zamiaru dania mu satysfakcji pokonania jej. Musiała wygrać – dla swojej rodziny, dla honoru… dla siebie?
                Ścisnęła mocniej w garści rękojeść miecza, starając się uspokoić. Kiedy spojrzała z powrotem na swojego przeciwnika, dostrzegła, że ma on w ręce naginatę. Strach ścisnął ją za gardło. Potwornie się bała. Nie potrafiła zbyt dobrze walczyć, broń w ręce miała jedynie kilka razy, zaś jej przeciwnik musiał być naprawdę wyszkolony. To prawda, coś umiała, ale to jednak zdecydowanie za mało w podobnym starciu…
                Zaraz potem spłynął na nią spokój. Przypomniała sobie nauki z przeszłości, które pobierała u mistrza walki jeszcze jako córka Króla Mórz. Wciąż jesteś jego córką, skarciła siebie. O ile to nie jest mistyfikacja, na co się nie zapowiadało, tak podpowiadała jej intuicja. Jednak teraz wszystko to, co było przed straceniem pamięci, wydawało jej się snem, zamierzchłą epoką.
                Wydało jej się, że ostrze jej miecza zmienia się w wiotką trzcinę i lepiej układa się w dłoni. Było to jednak tylko złudzenie. Paranoja, pomyślała.
                Miała teraz wrażenie, że jej dłoń sama atakuje i uderza w słaby – jak sądziła – punkt Czarnoksiężnika. Ten jednak skontrował. Zabrzęczała zderzająca się ze sobą stal. Wszystko działo się w spowolnieniu. Kerana widziała iskry wskrzeszane przez wirujące ostrza. Wykonywała zręcznie uniki, wykorzystując przybyłe do niej wraz z duchami przeszłości umiejętności gimnastyczne. Parowała ciosy niezwykle dobrego przeciwnika, momentami żywiąc przekonanie, że od siły uderzenia odpadną jej ręce. Wiedziała, że długo w ten sposób nie pociągnie i zginie szybciej, niż zdoła wypowiedzieć słowo „śmierć”.
                Zaraz, zaraz. Czy oni walczą w wodzie? Pałac Króla Mórz znajdował się właśnie w odmętach oceanu, więc logiczne jest, że to wszystko, co ich otacza, musi być właśnie tą złożoną z tlenu i wodoru cieczą. Jednak odnosiła zupełnie inne wrażenie – jej ruchy nie były tak wolne, jak normalnie to się dzieje przy pływaniu. Poruszała się wręcz swobodnie, jak w powietrzu.
                Dziwne.
                Wcale nie – zaprzeczył cichutki głos w jej głowie. Twoje ciało się powróciło do dawnych przyzwyczajeń… Dzięki temu, że odzyskałaś swoje dziedzictwo, poruszasz się tutaj ze swobodą niedostępną zwykłemu śmiertelnikowi…
                Zacisnęła zęby, robiąc kolejny piruet i próbując zranić Czarnoksiężnika. Nie udało jej się to jednak, ale wciąż próbowała. Nie miała wyjścia.
In search of the door, to open your mind
In search of the cure of mankind
Słowa tej piosenki przyszły do niej nagle. Dziwnie się komponowały z całą walką i wymienianymi przez obu przeciwników ciosami. Czuła się jak w dziwacznym transie, z którego nie ma wyjścia bez pomocy z zewnątrz. Świat zasnuwała dziwna, srebrzysta mgiełka, która jednak nieznanym sposobem nie przesłoniła pałających w tej chwili gniewem oczu Czarnoksiężnika. Tonęła w tym oceanie, opadała bezwolnie na dno – ze związanymi rękami, nogami, bez możliwości uczynienia choćby najmniejszego gestu.
I’m dreaming in colors, no boundaries are there
I’m dreaming the dream, and I’ll sing to share…
Kolejne słowa piosenki, przybyłe znikąd, wyprowadziły ją z transu. Znów była sobą i mogła się swobodnie poruszać. Wzdrygnęła się, przypominając sobie to, czego doświadczyła chwilę temu.  
Wpadła na pewien pomysł. Wykonała piruet, zachodząc przeciwnika od tyłu, ten jednak obrócił się razem z nią. O to chodziło, o jeden, jedyny moment dekoncentracji, kiedy można uderzyć. Spowolnionym ruchem wytrąciła Czarnoksiężnikowi naginatę z ręki, pomagając sobie… wodą. Nagięła nieco jej strukturę, by dzięki temu łatwiej rozbroić przeciwnika. Zaserwowała mu jeszcze szybkie kopnięcie w brzuch, wskutek czego mężczyzna upadł na kolana. Jego ostrze poleciało na drugi koniec sali, która się nagle zmaterializowała przed oczami zaskoczonej dziewczyny. Musiała zmrużyć oczy, by przystosować je do panującej tutaj jasności.
Help us, we’re drowning…
So close up inside!
– Kerana!
Zanim zdążyła się zorientować, co robi, odwróciła się. Mięśnie jej dłoni dopadł nagle skurcz, zbyt mocno zaciskała palce na rękojeści miecza, zaś sama broń spadła na ziemię, nieco do tyłu.
Dziewczyna założyła za ucho czarny kosmyk, napotykając wzrok brązowych oczu. Zobaczyła w nich znajome ciepło i coś na kształt…
– Uw… – Jego słowa zastygły w momencie, kiedy Kerana się obracała. Nie zdążyła jednak uniknąć ciosu Czarnoksiężnika, który chwycił jej własną broń i wbił ją w pierś Pani Jeziora. Czubek miecza wszedł w jej ciało, nurzając się w żywych tkankach i ciemnoczerwonej posoce. Mężczyzna wyciągnął z triumfem ostrze i odszedł na parę kroków, oceniając własne dzieło. Miecz Kerany wylądował po raz kolejny na posadzce, zaś zabójca właścicielki tej pięknej broni stał nieopodal i zanosił się strasznym, przesiąkniętym na skroś złem śmiechem. – NIEEEEEEEEEEE!!!
…ostrzeżenia?
Kerana upadła na kolana. Dawid znalazł się przy niej niemal od razu przy niej, przytrzymując ją i patrząc w zielone oczy, w których jeszcze tliło się życie. Było go już jednak niewiele…
– Kerana… Przepraszam… – wyszeptał. Po jego twarzy spłynęły łzy, zaś czarnowłosa wiedziała, że mówi prawdę. – To wszystko… Nie tak… Nie wiedziałem, że mam z tobą być właśnie w tym celu… Ale moje uczucia do ciebie były… prawdziwe… Zawsze, choć w to wątpiłaś. Kocham cię… – Pogłaskał ją po policzku, ocierając łzy. Tak, ona też płakała. – To wszystko przeze mnie… Przeze mnie umierasz…
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
And when the lights die down, telling us who we are…
                – To nic – wyszeptała, tracąc wszystkie siły. – To nic… Też cię kocham… Zawsze… kochałam… – Mówiła urywanymi zdaniami, próbując zebrać oddech. Brunet pogładził skórę jej ramion, wyczuwając, że pokryły się one gęsią skórką. Pochylił się do niej i pocałował w usta, namiętnie. Przypominało to Keranie wszystkie chwile spędzone razem z nim… Oddała pocałunek, przytulając się do niego mocno i nie bacząc na ziejącą w brzuchu ranę. Zarzuciła mu ręce na szyję. Dawid pogłaskał ją po czarnych, aksamitnych włosach, zaś dziewczyna rzuciła ostatnie, pożegnalne spojrzenie obu siostrom, które przypadły do niej, oraz na skutego wciąż w kajdany ojca.
                – Przepraszam… za… to… że nie uratowałam was… – wyszeptała ze smutkiem. Jej czas się kończył. Spojrzała na tulące się do niej siostry, głaszcząc je po włosach. – To nic…
                Odepchnęła na chwilę Dawida, lecz nie puściła jego dłoni. Jej własne były zimne, pokryte kropelkami potu.
                – Obiecaj mi coś – zażądała z nagłą stanowczością i siłą w głosie.
                – Co tylko zechcesz… – odparł z rezygnacją.
                – Nie próbuj się zabijać z mojego powodu. Nie żyj tylko zemstą… I zaopiekuj się nimi. – Ruchem głowy wskazała swoje siostry. – Przysięgnij!
                – Dobrze. Przysięgam.
                – Na co?
                – Na honor Pani Jeziora. – Kerana uspokoiła się. Jej spojrzenie złagodniało i zamgliło się. Oddawała ducha, z uśmiechem na ustach, w ramionach ukochanego Tsi’nach, któremu ostatecznie przebaczyła. Po kilku sekundach jej ciało zwiotczało całkowicie.
                Umarła.
                A jej zabójca wciąż się śmiał.
                So where I’m going, you won’t be in the end…
                Dawid położył dziewczynę na ziemi, robiąc to najdelikatniej, jak tylko umiał, i zamknął jej oczy. Trzymał przez dłuższy czas jej dłoń w swojej, nie mogąc się pogodzić ze stratą i potwornym bólem, który wypełniał jej czaszkę. Teraz wiedział, jak się czuła Kerana przy jego pozorowanej śmierci.
Kerana…
You’re holding my hand, but you don’t understand
So you’re taking the road all alone in the end…
Podniósł się z ziemi, pozostawiając Keranę z jej siostrami. Odwrócił się w stronę Czarnoksiężnika, którego nienawidził teraz bardziej niż czegokolwiek innego w świecie. Pałał żądzą zemsty. Musiał go zabić, zabić za całe okrucieństwo, za cierpienie, którego był przyczyną.
– Cóż, mój mały Tsi’nach… Takie życie. ­– Czarnoksiężnik wzruszył ramionami, spoglądając na swojego podwładnego z wyraźną drwiną.
Zaś Dawid widział coś, czego on nie dostrzegał. Tuż za jego plecami zmaterializowała się jakaś wypełniona jasnością brama, w której stała znajoma postać. Dzierżyła ona w ręce długi, potężny miecz, pokryty starożytnymi runami.
– Ale to życie doświadczy również ciebie – stwierdził z satysfakcją, patrząc mu prosto w oczy.
– Już więcej nikogo nie zabijesz, mój drogi bracie. Czas już na ciebie… – Usłyszeli czysty, dźwięczny głos. Czarnoksiężnik odwrócił się.
– Co, u diabła… – zaklął, widząc sylwetkę mężczyzny, będącego Białym Wilkiem, tym samym, który bronił Kerany. Mężczyzna ten nie wahał się długo – wbił ostrze swojego miecza w pierś swojego przeklętego na wieki brata, mszcząc tym samym śmierć Pani Jeziora i innych niewinnych istot, które zginęły w ciągu całych wieków jego panowania.

Niezardzewiałe jeszcze dzięki konserwującym właściwościom magii kajdany zabrzęczały, kiedy Dawid uwalniał Króla Mórz. Ten ledwo się trzymał na nogach, wycieńczony z głodu, pragnienia i zmęczenia. Podszedł jednak chwiejnym krokiem do leżącej na podłodze córki, odzyskanej po latach i zarazem utraconej…
Nawet on płakał. Głaskał Keranę po czarnych włosach, a łzy spływały po jego twarzy, tak samo, jak wieki temu, gdy rozstawał się ze swoimi córkami, chcąc ochronić je przed Czarnoksiężnikiem. Przeklinał siebie, że nie mógł zrobić niczego, żeby ją uratować. Dokładnie to samo czuł Dawid, który teraz wsunął trzcinę do zimnej dłoni dziewczyny.
Z tą uśpioną twarzą i rękoma złożonymi na piersi wyglądała, jakby jedynie zapadła w wieczny sen i miała za chwilę się obudzić.
Jednak ona nie spała. Nie żyła.

Wzburzona woda jeziora, tak ukochanego przez Keranę, obmywała brzegi plaży. Fale szumiały gniewnie, śpiewając ostatnią pieśń w hołdzie ich pani. Pieśń ta była piękna, wzruszająca… Sprawiająca, że nawet kamienne serce musiało się skruszyć. Morskie odmęty niosły wciąż niejeden sekret, z czego największym była historia Bezimiennej-Kerany, Tajemnica Wody…

~*~

Tak, popłakałam się. Nic więcej nie powiem. Jeśli nie zabiliście mnie wcześniej, zrobicie to teraz.
Stwierdziłam, że nie ma sensu tego oddzielać, i że epilog dodam razem z tym, ostatnim już, rozdziałem. Wszystkie słowa piosenki pochodzą z tego utworu, który zalinkowałam jako podkład - „Utopia” Within Temptation.