czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział 17 Wyjaśnienia



Iskrzący aniele, nie dostrzegałam
twych złych intencji, uczuć ku mnie.
Upadły aniele, powiedz mi czemu,
Jaki jest powód, cierń w twoim oku?

                Zobaczyła, że wszystko przed jej oczami się rozmywa, zamieniając w kolorowe smugi. Wiatr zagwizdał w jej uszach. Zamknęła oczy, czując nagłe zimno. Nagły podmuch zmiótł ją z nóg; osunęła się na ziemię, na kolana, boleśnie ocierając skórę. Jej umysł wypełnił się tysiącem sprzecznych myśli. Nie wiedziała, co się dzieje, gdzie jest i kto krzyczał. Pragnęła tylko, by przeraźliwy, niemal krystaliczny gwizd ucichł i przestał wbijać się echem w komórki jej ciała. Miała wrażenie, że to czarodziejski wiatr, który ma za zadanie ją złamać, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie była już zdolna do myślenia. Zaciskała mocno powieki, zatykając jednocześnie palcami uszy. Zwinęła się w kłębek, czując przenikający cały organizm ból.
                Potem nadeszło otępienie, po krótkiej zaś chwili wszystko znikło równie nagle, jak się pojawiło. Bezimienna, właściwie Kerana, mogła już otworzyć oczy, które musiały się jednak najpierw przystosować do oślepiającego światła. Dotąd znajdowała się w całkowitych ciemnościach, więc była to dla niej miła odmiana. Uniosła głowę. Wciąż klęczała. I nie miała zamiaru się podnosić, gdy dostrzegła – i rozpoznała – znajdujące się w sali postacie. Tuż przed nią stał ten sam starzec, który napoił ją winem. Teraz już wiedziała, że to nie było, a jedynie pułapka. Pułapka zastawiona na nią przez Czarnoksiężnika. Zrozumiała to, gdy tylko ów stary mężczyzna zaczął się przemieniać w młodzieńca o złotych włosach i lśniących zimnym błękitem oczach. Miał na sobie czarne szaty, kontrastujące z jego wyglądem. Jednak z całej postaci wyzierało zło, mocno kłując Keranę. Nie czuła się komfortowo tak blisko jego potwornej aury, lecz jakoś musiała to wytrzymać.
                Zmrużyła oczy, przenosząc wzrok na przykutą do ściany postać. Wyglądała na starszą od Czarnoksiężnika. Starszą i zmęczoną, poznała to po sposobie ułożenia ciała. Napotkała wzrok tajemniczego mężczyzny. W jego oczach koloru mętnej wody czaiło się cierpienie. Znalazła w nich również smutek. Oczy nigdy nie kłamią… Choć ciało coś ukryje, to one nie zdołają nigdy tego uczynić.
                Skądś znała tego mężczyznę. Nie wiedziała jednak, skąd… Powiodła wzrokiem po jego poszarpanym ubraniu, którego właściwie nie było – od pasa w górę był nagi, co pozwalało podziwiać wydatną muskulaturę. Zawahała się.
                Jej spojrzenie powędrowało ku dwóm drobnym dziewczynom, trzymanym przez rosłych Tsi’nach. Przyjrzała się im uważniej. Jedna z nich była niższa i najwyraźniej młodsza, choć obie musiały być starsze od Kerany. Miały na sobie przewiewne, białe sukienki, choć wyraźnie poplamione i od dawna niezmieniane. Włosy obu dziewcząt wyglądały na od dawna nieczesane – splątane i skołtunione, opadające ciemną falą na plecy. Ich oczy… Kerana spojrzała na nie jeszcze raz, nie dowierzając. Nie, to niemożliwe… Ich oczy odznaczały się tą samą barwą co jej, intensywnej zieleni. W dodatku czaił się w nich lęk, niepewność o jutro przemieszane jednocześnie z przestrogą. Teraz już jednak nieco za późno na ostrzeżenia…
W ich sylwetkach Kerana widziała coś znajomego. Bardzo znajomego. Nie wiedziała jednak, co to jest. Szybko się poddała i zrezygnowała z prób rozwiązania zagadki w imię dalszego rekonesansu. Oprócz dwóch sióstr, ich strażników, przykutego do ściany – zapewne – ojca i Czarnoksiężnika, znajdowało się tu jeszcze paru Tsi’nach, zapewne mający stanowić swoistego rodzaju zabezpieczenie.
Dziewczyna dostrzegła kogoś jeszcze. Kogoś, kogo rozpoznała natychmiast. Poderwała się na równe nogi, nie kryjąc łez i wpatrując się w szczupłą sylwetkę.
                – Dawid?! Myślałam, że… zginąłeś… – wyjąkała. – Jak to możliwe?! To jakieś kłamstwo…!
                Ona mówi. Odzyskała mowę! Jak… jak to możliwe?!
                – Wyjaśnienie zagadki jest całkiem proste – zaczął dobrodusznie Czarnoksiężnik, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, którego brązowe oczy wpatrywały się w znieruchomiałą dziewczynę. – To była jedynie sztuczka mająca na celu przekonanie cię, iż zostałaś sama. Zresztą zawsze byłaś sama…
                Zielone oczy Kerany zdawały się przewiercać chłopaka na wylot. Już wiedziała, co usłyszy. Wprost dygotała z wściekłości. Sam Dawid poczuł, jak zresztą i przez ostatnie dni, zżerające go poczucie winy.
                – Bowiem Dawid jest Tsi’nach – dokończył dobitnie jej przeciwnik. – Zawsze był. Otrzymał jedynie ode mnie polecenie szpiegowania cię. Rozkochania ciebie w nim nie planowałem, przyznaję – stwierdził rozbawiony – ale wyszło to jeszcze lepiej dla mojego planu. Zresztą od początku wiedziałem, że posłuży mi do jego realizacji… To właśnie on uniemożliwiał ci poszukiwania i wymazał z mapy miejscowość Awran. – Jego ton był dziwnie poufały, jakby opowiadał dziewczynie bajeczkę na dobranoc, a nie zdradzał ważne tajemnice. – A jeśli chodzi o jego pseudo śmierć – wzruszył ramionami – była ona zaaranżowana. Kilku moich podwładnych niby się na niego rzuciło, wystrzelając kulę w powietrze zamiast trafić w niego. Chodziło jedynie o to, byś uwierzyła, że jesteś sama. Bez żadnych sojuszników. A na końcu miał przyprowadzić cię do mnie… Tak, moja droga… – Urwał wreszcie, pozwalając Keranie na zadanie cisnącego się jej na usta pytania.
                – Więc to wszystko… To była fikcja? Jedna wielka mistyfikacja…? Nie! Niemożliwe…! – Czuła się oszukana jak jeszcze nigdy dotąd. Wierzyła w miłość, wierzyła, że uczucia, które chłopak do niej żywił, były prawdziwe! Ale jednak nie. Nie warto ufać ludziom. A właściwie to nie-ludziom. Zaczęła płakać. Gorycz. Oto, co zdominowało jej umysł. Zachwiała się. Osunęłaby się na podłogę, gdyby Dawid jej w porę nie złapał i nie przytrzymał. Jego uścisk okazywał się bardzo znajomy… Nie chciała jednak teraz o tym myśleć, nie po tym, kiedy ją tak okrutnie oszukał. – Puść mnie!
                Wyrwała mu się i cofnęła się o kilka kroków, jak małe, zaszczute zwierzątko. Brunet uniósł ręce w przepraszającym i jednocześnie błagalnym geście.
                – Nie zrobię ci krzywdy… – powiedział cicho.
                – Akurat – prychnęła. Głos jej zadrżał, wiedziała to, ale nie mogła już cofnąć swoich słów. – Nie zbliżaj się do mnie. Nie zbliżaj się, do cholery! Ty pieprzony… – Zaczęła się krztusić słowami. Chciała rzucić w jego stronę najgorsze obelgi, jakie znała, lecz uparte wyrazy nie chciały przejść przez jej gardło. Czuła na sobie spokojny wzrok brązowych oczu i to podziałało na nią uspokajająco.
                Uspokajająco?! IDIOTKA! On ci zrobił coś gorszego, niż można zrobić w świecie…
                W zapadłej nagle ciszy oboje usłyszeli śmiech. Cichy, zimny. Śmiech Czarnoksiężnika.
                – Oj, Kerano, Kerano, jakaś ty głupiutka i naiwna. – Pokręcił głową z niezadowoleniem, przestawszy się śmiać.
                Obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem.
                – Jesteś słodka, gdy się złościsz – rzucił wesoło. – I jestem pewien, że Dawid to potwierdzi, nieprawdaż, Dawidzie? I sądzę, że twoje siostry i ojciec z pewnością się ze mną zgodzą.
                Siostry? Ojciec? W jej głowie zaszumiało od przypływu informacji. Niby część rzeczy się wyjaśnia, ale jeszcze nie wie wszystkiego…
                – Nie wiedziałaś? – Czarnoksiężnik spojrzał na nią z udawanym zaskoczeniem. – Twój ojciec to Król Mórz… Twoje siostry – władczynie wody… I ty, ostatnia z tej trójki, której mi brakowało do kompletu. Jesteś Panią Jeziora, Kerano.
                – Jak… jak to możliwe? Skąd wiesz, że to ja? – wyszeptała, jeszcze bardziej zszokowana – o ile to w ogóle było możliwe. Jakimś cudem wiedziała, że stojący naprzeciwko w dumnej pozie mężczyzna nie kłamie, choć było to całkiem możliwe. Jednak nie tym razem. I wciąż nie wiedziała, dlaczego teraz już może mówić, oczekiwała wyjaśnienia tej zagadki.
                – Panuję nad oceanami… A one niosą różne tajemnice, ta zaś była największą Tajemnicą Wody. – Rozciągnął wargi w uśmiechu. – Chcesz posłuchać swojej historii? Proszę bardzo. Zaczęło się od pojedynku twojego ojca i mojego… Nie będę ci opowiadał jego szczegółów, bo to nieistotne, ważne jest natomiast to, że ja wygrałem. Nagrodą miało być całe podwodne królestwo wraz ze wszystkimi jego skarbami… Lecz największymi skarbami byłyście wy, ukochane córki mojego głupiego przeciwnika…
                Nieładnie lekceważyć potęgę Władcy Mórz.
                – Wasz ojciec zrozumiał, co się święci i kazał wam trojgu uciekać. Wypełniłyście jego rozkaz, lecz otrzymałyście przy okazji od niego blokadę, choć nie zdawałyście sobie sprawy z jej obecności. Przez to straciłyście mowę i pamięć o waszym królestwie. Tylko w ten sposób mogłyście być bezpieczne. Wydawało się więc, że zostałem przechytrzony, ale nie. Twoje siostry znalazłem dość szybko, tylko ciebie tropiłem długo. Bardzo długo. W końcu zdecydowałem się na użycie Dawida jako przynęty… I podziałało. Zaś teraz mówisz, bo blokada miała się cofnąć, gdy tylko przestąpisz próg tego pałacu, nie była zupełnie trwała. 
                Jeżeli Kerana dziwiła się, że jej odzyskana rodzina nie odzywa się, tylko lustruje ją smutnymi spojrzeniami, to teraz już wiedziała, dlaczego tak jest – otrzymali podobne blokady, jak ona niegdyś, z tą różnicą, że u nich pamięć funkcjonowała świetnie.
                – Pytanie, dlaczego zdradzasz mi to, co powinno pozostać w tajemnicy – zdołała wymówić błąkające się w jej umyśle już od dłuższego czasu pytanie.
                – I tak zginiesz, tajemnice nie ujrzą światła dziennego. – Po raz kolejny wzruszył ramionami. – Więc nie ma żadnej przeszkody ku temu, a ty przecież chcesz poznać odpowiedzi, prawda? Jeszcze zanim zaczniemy walczyć… A wiem, że to się stanie, bo ty się nie poddasz… Niestety, złotko, chyba będę cię musiał zabić, bo jesteś zbyt krnąbrna i za dużo wiesz, żeby cię zostawić przy życiu – westchnął ciężko. – To samo, niestety, muszę powiedzieć o twojej rodzinie. A więc na pierwszy ogień pójdziesz ty… A potem twoje piękne siostry – choć ty sama jesteś równie śliczna jak one – i na końcu wasz ojciec. Ale, ale! Zajmijmy się najpierw wyjaśnianiem wszystkich zagadek. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
                – Kuba Cameron. – Przypomniała sobie nagle sylwetkę chłopaka, którego zobaczyła kiedyś, dawno, dawno temu, gdy pewnego dnia była bliska utopienia się w jeziorze. To przyniosło kolejne olśnienie… To dlatego zawsze mnie tak ciągnęło do jeziora i pływałam w nim nawet wtedy, kiedy normalny człowiek by się nie odważył do niego wejść! Pani Jeziora…
                – Ach, tak – powiedział z ociąganiem Czarnoksiężnik. – Syn poprzednich właścicieli domu, w którym mieszkałaś… Próbował cię ostrzec, dać jakiekolwiek wskazówki odnośnie twojej misji. Nie zdążył… – Przystojną twarz młodzieńca wykrzywił nagle brzydki grymas. – Zresztą i tak nie chciałaś go słuchać. Następne pytanie, proszę.
                – Kto stoi za śmiercią państwa Cameronów? – rzuciła szybko pytanie.
                Jej rozmówca wyraźnie się rozpogodził; owo zdanie musiało w nim wzbudzić jakąś sadystyczną przyjemność.
                – Ja. Musisz wiedzieć, że mój brat… ten ogromny, biały wilk, Dobry Mag… i ja sam… rywalizowaliśmy o tę samą kobietę. Właśnie o Karolinę Cameron. Wtrącił się jeszcze ten człowieczek i popsuł nam plany, gdyż ona wybrała właśnie jego. Wtedy pomyślałem, że skoro ja jej nie mam, to nie będzie należała do nikogo. I spowodowałem tę katastrofę. Przodek Nathaniela Beauforta nie jest niczemu winien, to tylko zabawny zbieg okoliczności. Ludzie zawsze muszą znaleźć sobie jakąś ofiarę i na niej się wyładować.
                – A kto zostawiał różę na jej grobie? – Zagryzła dolną wargę, spoglądając na znieruchomiałego Dawida. Jego oczy wciąż przewiercały dziewczynę na wylot, lecz ta sobie nic z tego nie robiła. Nie obchodził jej już.
                – Na pewno nie ja. – Spojrzał na nią z niejakim zaskoczeniem. – Widocznie mój brat nigdy nie przestał o nią walczyć.
                Kerana w milczeniu przetrawiała kolejną informację. Nie wiedziała, że ten wilk, który jej tyle pomógł, jest bratem swojego największego wroga, choć w pewien sposób się tego spodziewała.
                – A pożar biblioteki? To robota Tsi’nach, czyż nie tak? – Posłała im oskarżycielskie spojrzenie.
                – Owszem. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby książka o legendach wpadła w twoje ręce, choć i tak nie udało mi się tego uniknąć… Niestety.
                – Podczas wyjazdu nad morze dopadli mnie Tsi’nach… Byli blisko zabicia mnie – stwierdziła zamyślona, przypominając sobie feralną wycieczkę klasową. Powoli zaczynała się dziwić samej sobie, że się nie boi tak otwarcie rozmawiać z Czarnoksiężnikiem. Zresztą cóż miała do stracenia?
                – Nie zabicia – zaprzeczył. – Jedynie mieli sprawić, byś straciła przytomność i cię przyprowadzić do mnie. Nie udało im się to, zresztą sama o tym wiesz. Zaś skąd wiedziałem o twojej pozycji? Oczywiście, nierozłączny strażnik; Dawid informował mnie o wszystkim na bieżąco. To dzięki niemu śledziłem każdy twój ruch… Momentami byłaś naprawdę fascynująca. Ach, i tak przy okazji: wody otaczające Esrin naprawdę są zatrute. Jedynie się nimi posłużyliśmy, żebyś nie odkryła prawdy… A królowa wyspy została przekonana, skutecznie zresztą, przez Tsi’nach, żeby ci nie udzielać pomocy. Niestety, wszelkie plany popsuła jej córka, dając ci wskazówkę… Ale to nic. I tak poszło zgodnie z planem...
                W jej głowie panowała dziwna pustka. Jakby ktoś wymazał gumką wszystkie myśli.
                – Dobrze, koniec już tych wyjaśnień. – Czarnoksiężnik spochmurniał. – Czas się zabawić. Wyciągaj ten swój mieczyk i pokaż, na co cię stać!
                Miała wrażenie, że znajduje się w transie. W spowolnionym tempie dobyła ostrza z pochwy i przyjęła bojową pozycję, mając przed oczami roztańczoną sylwetkę przeciwnika.
                Wtedy pierwszy raz uświadomiła sobie… że tę batalię naprawdę może przegrać.

~*~

Wyjątkowo publikuję ten rozdział dzień wcześniej. Ale i tak wychodzi na to samo...  Cała ta notka to jeden z takich rozdziałów pisanych w ataku weny w samym środku nocy.
A więc chyba wszystko się wyjaśniło. Został już tylko ostatni rozdział… Błagam, nie zabijajcie mnie!
Kurara…

4 komentarze:

  1. Przepraszam, że tak późno komentuję, ale jak sama zauważyłaś pewnie, zawiesiłam jednego ze swoich blogów i wchodzę na niego dość rzadko, dlatego nie zauważyłam powiadomienia.
    Ale oczywiście wszystko już nadrobiłam.
    Rozdział był świetny, a mi jedynie żal tego, że to już przedostatni :( W sumie to chyba najlepszy rozdział, który tu publikowałaś. Niesamowicie mi się podobał!
    Zasypałaś nas tyloma niespodziankami, kochana! Kerana mówi! Dawid żyje! Kurczę, no niesamowite!
    Ale... ale... Tu mnie zbiłaś z tropu. Dawid Tsi’nach? Jak? Dlaczego? Niesprawiedliwe! Kerana córką Króla Mórz?
    Głowa wraz z napływem informacji zaraz mi eksploduje :P
    Ale i tak czekam na kolejny rozdział! Chociaż wiem, że równa się to końcem opowiadania.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale... miałam wyjazd na wakacje, dość niespodziewany, do tego ćwiczę na casting.


    Szkoda, że tak piękna historia dobiega końca. Liczę jednak, że będzie kontynuacja :)
    Rozdział to istne cudo. Piękny, z emocjami. Bajecznie! Chyba najbardziej mną wstrząsnęło to, że Dawid żyje. W sumie, to chyba się tego nie spodziewałam, więc niemiernie się cieszę. A Kerana jest córką Władcy Mórz. No... Niespodzianka! :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam poprosić o zmianę Szkatuły Myśli na Złodzieja Myśli z Blogspota. :D
    Pozdrawiam. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG. No to teraz nieźle pojechałaś. Takiego obrotu to się chyba nie spodziewałam. Wiedziałam, że ten staruszek okaże się Czarnoksiężnikiem, ale że Dawid przeżył i jest demonem... To mną wstrząsnęło. Ale wyjaśnia dlaczego tak sprawnie posługiwał się mieczem. Do tego wiadomość, że Kerana jest jedną z córek Władcy Mórz... Jednak dziwi mnie, że Czarnoksiężnik tak ochoczo odpowiada na pytania Kerany.Myślę też, że Dawid ją kocha. A poza tym... ONA W KOŃCU MÓWI! Tylko dlaczego nie odzyskała pamięci?

    OdpowiedzUsuń