Wierzyła, że choć
los jest ślepy, zaprowadzi ją tam, dokąd powinna dotrzeć. Zdała się całkowicie
na niego. Nie zajrzała ani razu do schowanej do plecaka mapy, po prostu
wędrowała przed siebie. W jej sercu tliła się nadzieja, że w ten sposób dokądś
dojdzie, gdyż nie wiedziała, gdzie szukać Czarnoksiężnika. Pragnęła, aby czuwał
nad nią wilk i ją poprowadził. Sama czuła się zagubiona. Bezradna. I nie
wiedziała, co robić. Po prostu szła, pogrążona w rozmyślaniach. Ponurych zresztą.
Zastanawiała się, co zrobi, kiedy już napotka swojego wroga. Ot tak go pchnie
mieczem? Na pewno nie. A Tsi’nach? Jak ich pokonać? Dochodzą kolejne
nierozwiązane zagadki… Zresztą tak naprawdę już nie sądziła, że kiedykolwiek uzyska
klarowne odpowiedzi na dręczące ją pytania. Widocznie większość zagadek świata musi
pozostać nierozwiązana, czyż nie tak?
Upał
dokuczał. Pot spływał po plecach i ramionach; mokra koszulka przykleiła się do
skóry. Powietrze było ciężkie i wilgotne. Zanosiło się na solidną burzę, co o
tej porze roku nie zdarzało się często. Widocznie jednak anomalie pogodowe
postanowiły odwiedzić ten rejon i nieco napsuć ludziom planów. I to mocno
napsuć.
Słońce
przygrzewało mocno, niemalże parząc. Pod jego wpływem skora zaczynała zmieniać swój normalny koloryt i brązowieć. Bezimienna
znowu czuła, że już nie wytrzymuje nawet w swojej własnej skórze. Miała ochotę
pościągać z siebie te wszystkie warstwy ubrania, ale wiedziała, że nie może. Nie
powinna zwracać na siebie uwagi, nikt nie mógł jej rozpoznać. W przeciwnym
wypadku cała wyprawa mogła zakończyć się
niepowodzeniem. Straciła już Dawida, zatem i ona sama ma zginąć, nie
dopełniwszy misji? A wszystko przez głupią nieostrożność? Nie. Nie zrobi tego,
nieważne, jak bardzo by się wkurzała na całe otoczenie.
Dodatkowa
uciążliwością bez wątpienia stał się komary, które nie przestały atakować nawet
po wyjściu z puszczy i wciąż łaknęły krwi. A właściwie to samice komarów,
przypomniała sobie dziewczyna lekcję biologii. Sama się sobie dziwiła. Jak można
przypominać sobie o szkole w takich momentach? Umysł ludzki jest niepojęty.
Dziewczyna
miała zatem ich już serdecznie dość. Zresztą nie tylko ich. Miała dosyć upału,
kurzu na drodze, ciążącego miecza, wędrówki, samotności. Po prostu wszystkiego.
W jej sytuacji to zrozumiałe, prawda? Jakby tego było mało, nadchodziła pora
obiadowa, a ona już od kilku dni swej tułaczki od Wieży Cienia nie miała
niczego w ustach. Kiszki grały marsza, a żołądek zaczynał się skręcać. Nieprzyjemne
uczucie. Chciało jej się również pić, czuła w ustach niepokojącą suchość.
Ostatni raz znalazła wodę poprzedniego dnia, po południu, gdyż gdzieś przy
drodze stała studnia wraz z wiadrem, dzięki czemu zwilżyła zaschnięte gardło.
Pod
wieczór dotarła do jakiejś zapuszczonej wioski, w której jeszcze jednak chyba
mieszkali ludzie, choć nie było ich zbyt wielu.
Wędrowała
przez chwile wąskimi uliczkami, po których obu stronach stały walące się domy,
nadające się jedynie do rozbiórki, gdyż ich właściciele dawno stąd uciekli. Właściwie
dlaczego? Nie miała pojęcia, widziała jedynie te ruiny domostw, nędzę i łażące
po ścianach robactwo. Wzdrygnęła się mimowolnie, choć nie wszędzie przecież
panował zaduch opuszczenia.
Dziewczyna
chciała poprosić kogoś o pomoc, ale jak na złość nie napotkała nikogo, choć w
drugiej części miasta widziała liczne ślady obecności ludzkiej – dym płynący z
kominka, zostawione na werandzie buty, talerz z zupą... Jakby wszyscy
pouciekali albo się zamknęli w mieszkaniach i nie wyściubiali z nich nosów.
Jakby jej obecność ich wystraszyła.
Czarnowłosa
opadła wreszcie na duży, przydrożny kamień i spuściła głowę, chowając twarz w
dłoniach. Dopiero po jakimś czasie odważyła się rozejrzeć. Skonstatowała z
zaskoczeniem, że znalazła się w porcie. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego,
jak blisko morza się znalazła. Poczuła nagłą chęć wskoczenia do wody, lecz nie
uczyniła tego mimo dziwacznego zewu, który ją ciągnął do morskich fal. Była zbyt
osłabiona, żeby się gdziekolwiek ruszać, a już tym bardziej pływać. Dopadła ją
pewność, że za chwilę straci przytomność.
W
pewnej chwili dostrzegła leżący na ziemi patyk i mimowolnie go chwyciła,
zabierając się za bazgrolenie dziwacznych słów w piasku. Skonstatowała z
zaskoczeniem, ze napisała przed sobą imię Dawida i narysowała serduszko. Przełamane
na pół. Nawet nie wiedziała, jak to się stało. Widocznie jej podświadomość
wciąż pracowała na wysokich obrotach. Uśmiechnęła się smutno, zdając sobie
sprawę z własnego tragicznego położenia. Było źle. Bardzo źle. Nie wiedziała,
gdzie jest, gdzie szukać Czarnoksiężnika, gdzie znaleźć coś do picia i do
jedzenia. Na żadne z tych pytań nie znała odpowiedzi, lecz miała wciąż
nadzieję, ze podsunie ją los.
Ostatnio
nauczyła się bardziej ufać przeznaczeniu. Stwierdziła, ze co ma być, to będzie,
i tyle, nic temu nie zapobiegnie. Zapewne częściowo takie myślenie wynikało z
samotności i śmierci bliskiej osoby. Bezimienna jednak przestała wierzyć w
jakichkolwiek bogów, gdyż w godzinie największej próby żaden z nich nie
przyszedł jej z pomocą i była zdana tylko na siebie.
Uniosła
głowę, widząc przed sobą, na wyłożonym białymi – teraz pobrudzonymi – płytkami placu,
tajemnicze odblaski. Dopiero po paru sekundach zrozumiała, co widzi. Ogień.
Pomarańczowe płomyki tańczące na drewnie tworzącym stos ofiarny. Wśród
rozhasanego żywiołu stała kobieta, młoda dosyć, na oko dwudziestoletnia. Nie
krzyczała, ale na jej twarzy malowało się cierpienie, gdy ogień lizał jej
skórę. Zamknęła oczy, by nie widzieć zbliżającej się śmierci, gdy ogień przemieniał
powoli jej tkanki w popiół. Straszna śmierć. Bolesna. I powolna.
Bezimienna
poczuła, ze po jej policzkach spływają łzy. Płakała nad losem swoim i kobiety,
której w żaden sposób nie mogła pomoc. Wiedziała, ze jest ona jedynie ułudą, wizją
wytworzoną przez pozbawiony wody mózg. Innego wytłumaczenia, skąd w opuszczonej
wiosce wziął się stos, nie było. Przecież gdyby był prawdziwy, zbiegłaby się ta
resztka ludzi i oglądała widowisko, takie jest już prawo tłumu, żądnego krwi i
sensacji. Zasada ta nie zmieniła się od wieków i nie zmieni nigdy.
Powinni
tu być również strażnicy pilnujący, by nikt nie uwolnił cierpiącej i nie zgasił
ognia. Albo żeby ona sama nie rzuciła się do wody. Zresztą Bezimienna próbowała
do niej podejść mimo osłabionych mięśni, lecz nie mogła. Kobieta coraz bardziej
się oddalała, zaś czarnowłosa odniosła wrażenie, ze cały stos unosi się w
powietrzu. To nie mogło być prawdziwe, na pewno nie. Albo ułuda, sen na jawie,
albo już dawno pogrążyła się w krainie nicości, krainie snu.
Zamknęła
oczy, chcąc pozbyć się widoku płomieni, lawirujących teraz pod powiekami.
Szybko przeszły one w czerwone i czarne plamy. Czerwone - jak krew, czarne -
jak popiół. Kręciło jej się w głowie, powróciło przeczucie utraty przytomności.
Wtedy już jednak nic jej nie pomoże i może nawet umrzeć.
Nagle
poczuła na swoim ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Wstała gwałtownie, jednocześnie się
odwracając. Ujrzała niepozornego, wychudzonego starca, w którego niebieskich
oczach czaiła się jednak charyzma sprawiająca, że nie sposób było nie zaufać
ich właścicielowi. Tak tez zrobiła Bezimienna. Przysiadła z powrotem na kamieniu,
zapraszając skinięciem ręki również nowego towarzysza. Już sam fakt, ze go tak
szybko polubiła, powinien wzbudzić jej czujność. Tak się jednak nie stało,
dziewczyna zapomniała o wszelkiej ostrożności, szczęśliwa, że wreszcie widzi
kogoś żywego, gdyż tym razem miała pewność, że stoi obok niej człowiek z krwi i
kości.
–
Chcesz może pić? – Usłyszała chrapliwy głos. Mężczyzna odmówił jej zaproszeniu;
wolał postać i oprzeć się o ścianę sąsiedniego domu.
Nie
zastanawiając się zbytnio, chora z pragnienia dziewczyna przytaknęła ochoczo.
Starzec
wyjął ze zniszczonej torby butelkę wypełnioną perlistą, czerwoną cieczą, i
podał jej.
– Wino
– wyjaśnił szybko. – Dobrze ci zrobi, jestem tego pewien. Możesz wypić wszystko,
ja jeszcze mam, zresztą ty teraz bardziej tego potrzebujesz ode mnie.
Przyjęła
podarunek i odkręciła butelkę, by przytknąć jej szyjkę do ust. Gdy jej język
dotykał pierwszych, cierpkich kropel, usłyszała przeraźliwy, wibrujący krzyk:
–
Kerana, nie pij tego!
Ale
było już za późno.
~*~
Rozdział miał być o trzeciej, wiem, ale napisałam go
podczas mojego pobytu w Portugalii, toteż się troszkę opóźniła jego publikacja.
Mam nadzieję, że zauważyliście poprzedni rozdział, gdyż nie miałam szansy
nikogo o nim poinformować.
Panie i panowie, wyjaśniła się jedna z największych zagadek Tajemnicy
Wody, na którą odpowiedź tak bardzo chcieliście znać. W następnym rozdziale
wyjaśnię już wszystko, absolutnie wszystko – i jestem pewna, że was zaskoczę. Ba,
zaszokuję. I nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale… zostały już tylko
dwa rozdziały i epilog, czyli zakończę to opowiadanie dokładnie na cztery dni
przed moimi urodzinami i na tydzień przed szkołą. No cóż, zdarza się.
Pozdrawiam serdecznie, trzymajcie się cieplutko –
Kurara. :)
I to już niedługo ma być koniec? Ja się nie zgadzam :( Kategorycznie!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak wciągnęłam się w tą historię.
No, ale co do rozdziału - cudowny, fenomenalny, ekstra! Znowu w mojej głowie namnożyło się mnóstwo pytań, mimo wyjawionego sekretu :P Czyli prawdziwe imię Bezimiennej to Kerana? Dobrze zrozumiałam? Ładne ^^
Mnie zastanawia czym upoił ją starzec? I kto starał się ją przed nim ostrzec? Tak szczerze, to od początku wydawał mi się bardzo podejrzany. Wiedziałam, że coś wykombinuje i proszę!
No nic, i tak napiszę, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, choć tak straszysz nas tym końcem :(
Pozdrawiam serdecznie!
Si, dobrze zrozumialas, to jej prawdziwe imie :) Cierpliwosci, tym razem wszystko sie wyjasni w nastepnym rozdziale, czyli za tydzien jakos. :P No a koncem nie strasze, zaznaczam tylko, ze juz niewiele zostalo :D
UsuńPrzepraszam za brak polskich znakow xD
Pozdrawiam serdecznie :)
A więc znamy imię Bezimiennej. Podejrzewam, że jest córką tego króla mórz, zresztą od początku to podejrzewałam, ale skoro masz nas zaskoczyć, to pewnie bardziej skomplikowane. Niecierpliwie czekam na cd. i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCiekawe... Będę musiała zacząć czytać od początku :)
OdpowiedzUsuńKerana to jej prawdziwe imię? Nie powiem, ładne. :p Ta puszczona wioska jest straszna. A kobieta na stosie przerażająca. Żal mi Kerany, która została sama w tym całym bagnie. Do tego staruszek, który pewnie okaże się tym czarnoksiężnikiem albo jeszcze kimś innym.Oby nie stało się jej nic poważnego...
OdpowiedzUsuń