piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 16 „Porozrzucali jej prochy, pogrzebali jej serce…”



                Wierzyła, że choć los jest ślepy, zaprowadzi ją tam, dokąd powinna dotrzeć. Zdała się całkowicie na niego. Nie zajrzała ani razu do schowanej do plecaka mapy, po prostu wędrowała przed siebie. W jej sercu tliła się nadzieja, że w ten sposób dokądś dojdzie, gdyż nie wiedziała, gdzie szukać Czarnoksiężnika. Pragnęła, aby czuwał nad nią wilk i ją poprowadził. Sama czuła się zagubiona. Bezradna. I nie wiedziała, co robić. Po prostu szła, pogrążona w rozmyślaniach. Ponurych zresztą. Zastanawiała się, co zrobi, kiedy już napotka swojego wroga. Ot tak go pchnie mieczem? Na pewno nie. A Tsi’nach? Jak ich pokonać? Dochodzą kolejne nierozwiązane zagadki… Zresztą tak naprawdę już nie sądziła, że kiedykolwiek uzyska klarowne odpowiedzi na dręczące ją pytania. Widocznie większość zagadek świata musi pozostać nierozwiązana, czyż nie tak?
Upał dokuczał. Pot spływał po plecach i ramionach; mokra koszulka przykleiła się do skóry. Powietrze było ciężkie i wilgotne. Zanosiło się na solidną burzę, co o tej porze roku nie zdarzało się często. Widocznie jednak anomalie pogodowe postanowiły odwiedzić ten rejon i nieco napsuć ludziom planów. I to mocno napsuć.
Słońce przygrzewało mocno, niemalże parząc. Pod jego wpływem skora zaczynała  zmieniać swój normalny koloryt i brązowieć. Bezimienna znowu czuła, że już nie wytrzymuje nawet w swojej własnej skórze. Miała ochotę pościągać z siebie te wszystkie warstwy ubrania, ale wiedziała, że nie może. Nie powinna zwracać na siebie uwagi, nikt nie mógł jej rozpoznać. W przeciwnym wypadku  cała wyprawa mogła zakończyć się niepowodzeniem. Straciła już Dawida, zatem i ona sama ma zginąć, nie dopełniwszy misji? A wszystko przez głupią nieostrożność? Nie. Nie zrobi tego, nieważne, jak bardzo by się wkurzała na całe otoczenie.
Dodatkowa uciążliwością bez wątpienia stał się komary, które nie przestały atakować nawet po wyjściu z puszczy i wciąż łaknęły krwi. A właściwie to samice komarów, przypomniała sobie dziewczyna lekcję biologii. Sama się sobie dziwiła. Jak można przypominać sobie o szkole w takich momentach? Umysł ludzki jest niepojęty.
Dziewczyna miała zatem ich już serdecznie dość. Zresztą nie tylko ich. Miała dosyć upału, kurzu na drodze, ciążącego miecza, wędrówki, samotności. Po prostu wszystkiego. W jej sytuacji to zrozumiałe, prawda? Jakby tego było mało, nadchodziła pora obiadowa, a ona już od kilku dni swej tułaczki od Wieży Cienia nie miała niczego w ustach. Kiszki grały marsza, a żołądek zaczynał się skręcać. Nieprzyjemne uczucie. Chciało jej się również pić, czuła w ustach niepokojącą suchość. Ostatni raz znalazła wodę poprzedniego dnia, po południu, gdyż gdzieś przy drodze stała studnia wraz z wiadrem, dzięki czemu zwilżyła zaschnięte gardło.
Pod wieczór dotarła do jakiejś zapuszczonej wioski, w której jeszcze jednak chyba mieszkali ludzie, choć nie było ich zbyt wielu.
Wędrowała przez chwile wąskimi uliczkami, po których obu stronach stały walące się domy, nadające się jedynie do rozbiórki, gdyż ich właściciele dawno stąd uciekli. Właściwie dlaczego? Nie miała pojęcia, widziała jedynie te ruiny domostw, nędzę i łażące po ścianach robactwo. Wzdrygnęła się mimowolnie, choć nie wszędzie przecież panował zaduch opuszczenia.
Dziewczyna chciała poprosić kogoś o pomoc, ale jak na złość nie napotkała nikogo, choć w drugiej części miasta widziała liczne ślady obecności ludzkiej – dym płynący z kominka, zostawione na werandzie buty, talerz z zupą... Jakby wszyscy pouciekali albo się zamknęli w mieszkaniach i nie wyściubiali z nich nosów. Jakby jej obecność ich wystraszyła.
Czarnowłosa opadła wreszcie na duży, przydrożny kamień i spuściła głowę, chowając twarz w dłoniach. Dopiero po jakimś czasie odważyła się rozejrzeć. Skonstatowała z zaskoczeniem, że znalazła się w porcie. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, jak blisko morza się znalazła. Poczuła nagłą chęć wskoczenia do wody, lecz nie uczyniła tego mimo dziwacznego zewu, który ją ciągnął do morskich fal. Była zbyt osłabiona, żeby się gdziekolwiek ruszać, a już tym bardziej pływać. Dopadła ją pewność, że za chwilę straci przytomność.
W pewnej chwili dostrzegła leżący na ziemi patyk i mimowolnie go chwyciła, zabierając się za bazgrolenie dziwacznych słów w piasku. Skonstatowała z zaskoczeniem, ze napisała przed sobą imię Dawida i narysowała serduszko. Przełamane na pół. Nawet nie wiedziała, jak to się stało. Widocznie jej podświadomość wciąż pracowała na wysokich obrotach. Uśmiechnęła się smutno, zdając sobie sprawę z własnego tragicznego położenia. Było źle. Bardzo źle. Nie wiedziała, gdzie jest, gdzie szukać Czarnoksiężnika, gdzie znaleźć coś do picia i do jedzenia. Na żadne z tych pytań nie znała odpowiedzi, lecz miała wciąż nadzieję, ze podsunie ją los.
Ostatnio nauczyła się bardziej ufać przeznaczeniu. Stwierdziła, ze co ma być, to będzie, i tyle, nic temu nie zapobiegnie. Zapewne częściowo takie myślenie wynikało z samotności i śmierci bliskiej osoby. Bezimienna jednak przestała wierzyć w jakichkolwiek bogów, gdyż w godzinie największej próby żaden z nich nie przyszedł jej z pomocą i była zdana tylko na siebie.
Uniosła głowę, widząc przed sobą, na wyłożonym białymi – teraz pobrudzonymi – płytkami placu, tajemnicze odblaski. Dopiero po paru sekundach zrozumiała, co widzi. Ogień. Pomarańczowe płomyki tańczące na drewnie tworzącym stos ofiarny. Wśród rozhasanego żywiołu stała kobieta, młoda dosyć, na oko dwudziestoletnia. Nie krzyczała, ale na jej twarzy malowało się cierpienie, gdy ogień lizał jej skórę. Zamknęła oczy, by nie widzieć zbliżającej się śmierci, gdy ogień przemieniał powoli jej tkanki w popiół. Straszna śmierć. Bolesna. I powolna.
Bezimienna poczuła, ze po jej policzkach spływają łzy. Płakała nad losem swoim i kobiety, której w żaden sposób nie mogła pomoc. Wiedziała, ze jest ona jedynie ułudą, wizją wytworzoną przez pozbawiony wody mózg. Innego wytłumaczenia, skąd w opuszczonej wiosce wziął się stos, nie było. Przecież gdyby był prawdziwy, zbiegłaby się ta resztka ludzi i oglądała widowisko, takie jest już prawo tłumu, żądnego krwi i sensacji. Zasada ta nie zmieniła się od wieków i nie zmieni nigdy.
Powinni tu być również strażnicy pilnujący, by nikt nie uwolnił cierpiącej i nie zgasił ognia. Albo żeby ona sama nie rzuciła się do wody. Zresztą Bezimienna próbowała do niej podejść mimo osłabionych mięśni, lecz nie mogła. Kobieta coraz bardziej się oddalała, zaś czarnowłosa odniosła wrażenie, ze cały stos unosi się w powietrzu. To nie mogło być prawdziwe, na pewno nie. Albo ułuda, sen na jawie, albo już dawno pogrążyła się w krainie nicości, krainie snu.
Zamknęła oczy, chcąc pozbyć się widoku płomieni, lawirujących teraz pod powiekami. Szybko przeszły one w czerwone i czarne plamy. Czerwone - jak krew, czarne - jak popiół. Kręciło jej się w głowie, powróciło przeczucie utraty przytomności. Wtedy już jednak nic jej nie pomoże i może nawet umrzeć.
Nagle poczuła na swoim ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Wstała gwałtownie, jednocześnie się odwracając. Ujrzała niepozornego, wychudzonego starca, w którego niebieskich oczach czaiła się jednak charyzma sprawiająca, że nie sposób było nie zaufać ich właścicielowi. Tak tez zrobiła Bezimienna. Przysiadła z powrotem na kamieniu, zapraszając skinięciem ręki również nowego towarzysza. Już sam fakt, ze go tak szybko polubiła, powinien wzbudzić jej czujność. Tak się jednak nie stało, dziewczyna zapomniała o wszelkiej ostrożności, szczęśliwa, że wreszcie widzi kogoś żywego, gdyż tym razem miała pewność, że stoi obok niej człowiek z krwi i kości.
– Chcesz może pić? – Usłyszała chrapliwy głos. Mężczyzna odmówił jej zaproszeniu; wolał postać i oprzeć się o ścianę sąsiedniego domu.
Nie zastanawiając się zbytnio, chora z pragnienia dziewczyna przytaknęła ochoczo.
Starzec wyjął ze zniszczonej torby butelkę wypełnioną perlistą, czerwoną cieczą, i podał jej.
– Wino – wyjaśnił szybko. – Dobrze ci zrobi, jestem tego pewien. Możesz wypić wszystko, ja jeszcze mam, zresztą ty teraz bardziej tego potrzebujesz ode mnie.
Przyjęła podarunek i odkręciła butelkę, by przytknąć jej szyjkę do ust. Gdy jej język dotykał pierwszych, cierpkich kropel, usłyszała przeraźliwy, wibrujący krzyk:
– Kerana, nie pij tego!
Ale było już za późno.

~*~

Rozdział miał być o trzeciej, wiem, ale napisałam go podczas mojego pobytu w Portugalii, toteż się troszkę opóźniła jego publikacja. Mam nadzieję, że zauważyliście poprzedni rozdział, gdyż nie miałam szansy nikogo o nim poinformować.
Panie i panowie, wyjaśniła się jedna z największych zagadek Tajemnicy Wody, na którą odpowiedź tak bardzo chcieliście znać. W następnym rozdziale wyjaśnię już wszystko, absolutnie wszystko – i jestem pewna, że was zaskoczę. Ba, zaszokuję. I nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale… zostały już tylko dwa rozdziały i epilog, czyli zakończę to opowiadanie dokładnie na cztery dni przed moimi urodzinami i na tydzień przed szkołą. No cóż, zdarza się.
Pozdrawiam serdecznie, trzymajcie się cieplutko –
Kurara. :)

5 komentarzy:

  1. I to już niedługo ma być koniec? Ja się nie zgadzam :( Kategorycznie!
    Nawet nie wiesz jak wciągnęłam się w tą historię.
    No, ale co do rozdziału - cudowny, fenomenalny, ekstra! Znowu w mojej głowie namnożyło się mnóstwo pytań, mimo wyjawionego sekretu :P Czyli prawdziwe imię Bezimiennej to Kerana? Dobrze zrozumiałam? Ładne ^^
    Mnie zastanawia czym upoił ją starzec? I kto starał się ją przed nim ostrzec? Tak szczerze, to od początku wydawał mi się bardzo podejrzany. Wiedziałam, że coś wykombinuje i proszę!
    No nic, i tak napiszę, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, choć tak straszysz nas tym końcem :(
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Si, dobrze zrozumialas, to jej prawdziwe imie :) Cierpliwosci, tym razem wszystko sie wyjasni w nastepnym rozdziale, czyli za tydzien jakos. :P No a koncem nie strasze, zaznaczam tylko, ze juz niewiele zostalo :D
      Przepraszam za brak polskich znakow xD
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. A więc znamy imię Bezimiennej. Podejrzewam, że jest córką tego króla mórz, zresztą od początku to podejrzewałam, ale skoro masz nas zaskoczyć, to pewnie bardziej skomplikowane. Niecierpliwie czekam na cd. i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe... Będę musiała zacząć czytać od początku :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kerana to jej prawdziwe imię? Nie powiem, ładne. :p Ta puszczona wioska jest straszna. A kobieta na stosie przerażająca. Żal mi Kerany, która została sama w tym całym bagnie. Do tego staruszek, który pewnie okaże się tym czarnoksiężnikiem albo jeszcze kimś innym.Oby nie stało się jej nic poważnego...

    OdpowiedzUsuń