Marmurowe schody
prowadziły do wnętrza imponującego gmachu ratusza, podświetlonego od zewnątrz
niewielkimi latarenkami. Kolumny podtrzymywały bogato zdobiony płaskorzeźbami
tympanon – w większości sylwetki smoków oraz kwiaty lilii. Pod spodem wykuto w
kamieniu napis: „Sprawiedliwość jest pierwszym krokiem do niebios”. Bezimienna
wiedziała, że słowa te stanowiły maksymę niegdysiejszego burmistrza jej miasta.
Z obu stron schodów znajdowały się poręcze, okolone girlandami kwiatów.
Czarnowłosa dotknęła jednej z nich i zapatrzyła się w górę, na niebo. Ponad
budynkiem lśniły gwiazdy na granatowym, czystym firmamencie. W oddali błyszczał
również księżyc – była pełnia, pora najlepsza dla magii, wilkołaków i innych
stworów rodem z baśni i bajek opowiadanych przez matki na dobranoc. Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko, biorąc w palce fałdy swojej zielonej sukni. Uniosła ją
nieco w górę, by nie pobrudzić, i ruszyła w stronę wejścia do ratusza. Jeszcze
zanim przekroczyła próg, nasunęła na twarz maskę. Dopiero wykonawszy tę czynność,
wsunęła się do środka.
Pierwszym, co
rzuciło jej się w oczy, był tłum poprzybieranych w maski licealistów, którzy
potworzyli większe bądź mniejsze grupki. Dostrzegła też stojące samotnie osoby,
opierające się smętnie o ściany. Po obu stronach olbrzymiej sali stały dwa
długie stoły, zastawione wszelkiego rodzaju napojami i przekąskami. Czarnowłosa
wiedziała, że gdy zaczną się tańce, stoły te zostaną przysunięte do ścian. Gwar
rozmów nie zdołał całkowicie zagłuszyć grającej na samym końcu pomieszczenia, na
podium, orkiestry. Melodia była łagodna, idealna do tańca, lecz młodzi ludzie
nie kwapili się jeszcze do tego. Ponadto czekali na znak jednego z radnych,
bowiem to on miał kierować imprezą.
Bezimienna
spojrzała w górę, na sufit, z którego zwieszały się kryształowe żyrandole,
dając przymglone nieco światło. W kandelabrach na stołach płonęły również
świeczki. Ściany zdobiła broń – od szabel i mieczy po włócznie i sztylety.
Wypolerowana stal odbijała drżące płomienie świec. Dziewczyna dostrzegła ponad
podium niewielki balkon, z którego miał przemawiać radny. Wiedziała, że
uszykował dla licealistów wiele niespodzianek, lecz znała tylko jedną z nich.
Tej nocy, magicznej nocy, wszystko może się wydarzyć.
Rozejrzała się
trochę, próbując rozpoznać kogoś ze swojej klasy. Miała jednak z tym problem,
gdyż widziała wszystkich w niecodziennych strojach – dziewczyny w sukniach
balowych, chłopcy w białych koszulach i smokingach. Identyfikację
uniemożliwiały również maski na twarzach. Dostrzegła w końcu sylwetkę Mariki. Choć jedna znajoma osoba! Podeszła do
niej szybkim krokiem.
- Hej – przywitała ją uśmiechem ruda licealistka. Bezimienna
odpowiedziała tym samym i wzięła ze stojącego obok nich stołu szklankę z sokiem
pomarańczowym. – Bal zaczyna się dokładnie za… dwie minuty. Mam tylko nadzieję,
że ktoś będzie chciał ze mną tańczyć. Z tobą to wiadomo, ty jesteś ładna,
ładniejsza ode mnie… Masz powodzenie u chłopaków, ja nie.
Brunetka
spojrzała na nią z zaskoczeniem. Nigdy jakoś nie zwracała szczególnej uwagi na
amory licealistów, nie zwróciła większej uwagi na zainteresowanie płci
przeciwnej jej osobą. Nie uważała tego za ważne, ale też miała nadzieję, że tej
nocy (magicznej nocy!) ktoś do niej podejdzie i z nią zatańczy. Najlepiej ktoś
przystojny…
Ktoś. Pff.
Dobra,
ktoś szczególny.
Tylko
tyle?
No…
Wstydzisz
się, że kochasz D…
CICHO!
Ahahah.
Siedź
cicho, wstrętny głosie.
Rzeczywiście,
głos w jej głowie ucichł, a ona rozglądała się wokoło, wciąż nikogo nie
rozpoznając. Zniechęciła się tym. Pogrążyła się całkowicie w rozmyślaniach, nie
słuchając paplającej Mariki. Wreszcie do jej świadomości przebiły się oklaski
kierowane w stronę radnego. Wszyscy stali zwróceni w kierunku balkonu,
wpatrując się w twarz niemłodego, lecz wciąż krzepkiego, mężczyzny.
- Szanowni licealiści! Witam was, niektórych po raz kolejny, innych po
raz pierwszy, na corocznym balu! Dzisiejsza noc jest wyjątkową, jak zapewne
sami odczuliście. Tej nocy… Spełnią się marzenia wielu, choć niektórzy mogą się
zawieść. Taka jest moc tej tradycji i nikt jej nie złamie. Dzisiejszej nocy
wytańczycie się za wszystkie czasy, tak, że jutro nie będziecie mogli wstać z
łóżka. Jednak, jak co roku, wieczór balu kończy się czymś szczególnym, czego
nikt nie zapomni…
Bezimienna
poczuła przebiegający po plecach dreszcz. Od dawna czekała na ten bal…
- Przypominam i informuję tych, którzy tej tradycji nie znają: do
północy nie wolno nikomu zdjąć z twarzy maski. Dopiero o tej godzinie, kiedy ja
dam sygnał, wszystkie pary się zatrzymują. Chłopak ma obowiązek zdjąć
dziewczynie maskę i pocałować ją. Ale nie w policzek, nie w czoło ani gdzie
indziej.
Przez salę
przebiegła fala śmiechu.
- Musi ją pocałować w usta. Moi panowie i panie, nie ma zamiany! Ta
osoba, z którą będziecie tańczyli akurat ten taniec, powinna uczynić zadość
tradycji. Pamiętajcie również, że szykuję inne niespodzianki. Bądźcie gotowi na
wszystko, a przede wszystkim – bawcie się dobrze! Oficjalnie ogłaszam: bal
uważam za rozpoczęty!
Orkiestra zagrała
głośniej. Licealiści rozstąpili się, zostawiając pośrodku miejsce dla
tańczących. Stoły z przekąskami powędrowały pod ściany. Zaczęły się tworzyć
pierwsze pary, lecz większość była jeszcze niepewna i niezdecydowana.
Bezimienna stała wciąż razem z Mariką, nie mając zamiaru się nigdzie ruszać.
Obie obserwowały, jak liczba stojących bez pary osób gwałtownie się zmniejsza.
W pewnej chwili podszedł do nich czarnowłosy chłopak.
- Witam szanowne panie – zaczął wesoło. – Mościa pani, czy obrazisz
się, jeżeli skradnę tobie twoją uroczą rudowłosą towarzyszkę?
Czarnowłosa
pokręciła szybko głową, choć zrobiło jej się nieco smutno. Marika odeszła, a
ona wciąż nie dostrzegała tego, którego by chciała zobaczyć. Wiedziała jednak,
że w tym momencie zatańczyłaby z pierwszym lepszym chłopakiem. Tak też się
stało. Kiedy niewysoki, piegowaty blondyn zaprosił ją na parkiet, bez protestu
odłożyła szklankę z sokiem i dała się wciągnąć w wir tańca.
Uwielbiała
tańczyć. Zawsze i wszędzie. Rzadko kiedy miała jednak okazję zrobić to
porządnie, bowiem za dyskotekami nie przepadała. Ludzie skakali tam tylko w
rytm muzyki, która zresztą była równie ogłupiająca i ogłuszająca, jak ich
pseudo taniec. Bezimienna wolała płynność, wolała taniec tradycyjny, kiedy
stawiała kolejno precyzyjne kroki na posadzce. Teraz, kiedy patrzyła w niebieskie
oczy jej partnera, czuła się dziwnie, choć jednocześnie lekko. Ona prowadziła,
jasnowłosy nie znał w ogóle kroków. Starał się tego nie okazywać, ale
denerwował się – sam nawet nie wiedział, czym. Usilnie próbował nie popełnić
żadnej gafy, zerkając co chwilę w bok, na swoich rówieśników, tańczących o
niebo lepiej. Muzyka z wolna ucichła, koniec pierwszej rundy… Pamiętaj, musisz
wytrzymać do północy, więc za bardzo nie szalej. To jeszcze trzy godziny, tylko
trzy godziny, aż trzy godziny… Wiele osób i tak na ów wewnętrzny głos nie
zważało. To był ich czas – parkiet należał do nich i tylko do nich. Splecione
dłonie, zmrużone oczy… A gdzieś tam, het, daleko, błyszczący księżyc… Chciałoby
się zatrzymać chwilę, nie czuć zmęczenia nóg, nie czuć lecącego z szybkością
błyskawicy czasu. Szkoda tylko, że to niemożliwe…
Bezimienna
stwierdziła, że chwilowo ma dosyć. Wyślizgnęła się z objęć chłopaka i podeszła
do stolika. Wybrała szklankę z wodą i wypiła ją jednym duszkiem. Musiała
odpocząć jakiś czas, gdyż wiedziała, że inaczej za długo nie pociągnie. Do
północy zostało jeszcze sporo czasu, trzeba wytrzymać i się do tej godziny nie
połamać ani nie zmęczyć za bardzo. O dwunastej trzeba przecież być na
parkiecie. Po paru sekundach wróciła na środek, przechodząc w ręce kolejnego
licealisty, potem jeszcze innego, lecz żaden z nich nie był tym, z którym
pragnęła zatańczyć. Później wyczuła zmianę w rytmie muzyki, melodia
przyspieszyła, jakby coś zapowiadając. Dziewczyna poczuła, że jej serce
przyspiesza, że zaczyna walić gwałtownie o żebra. Uśmiechnęła się tylko, mając
nadzieję, że nikt tego nie słyszy. Jej samej wydawało się, że powoduje straszny
hałas.
Żyrandole
rozbłysły nagle mocniej, sekundę później zgasły. Światło świec zniknęło
również. Na sali zapanowały ciemności, ponieważ drzwi wejściowe zostały
uprzednio zamknięte. Licealistów nie ogarnęła jednak panika, większość
domyśliła się, jaki był koncept radnego, zwłaszcza, że do północy zostało już
niewiele czasu, dokładnie dziesięć minut. Panowie wymieniali się ukradkiem
partnerkami, niektórzy trafili na te, w których się ukradkiem podkochiwali.
Część dziewczyn nie wiedziała, co się dzieje, a co sprytniejsze stosowały te
samą technikę, co licealiści.
Czarnowłosa zdała
sobie sprawę, że ręka chłopaka, z którym dotąd tańczyła, wyślizgnęła się z jej
uścisku. Jednak na jego miejsce zaraz przyszedł inny. poczuła jego dłoń na
swojej talii. Uścisk był pewny i dawał irracjonalne poczucie bezpieczeństwa.
Spletli swoje dłonie. Bezimienna zaciekawiła się, kto właściwie jej teraz
towarzyszy. Niech to światło się wreszcie
zapali! – błagała w myślach. Żyrandole rozbłysły dopiero minutę później,
dzięki czemu dziewczyna mogła spojrzeć na swojego partnera. Miał brązowe,
kręcone włosy, bardzo podobne do włosów Dawida. Brunetka wiedziała jednak, że
to nie on. A szkoda – przemknęło jej
przez głowę.
Orkiestra zagrała
ponownie. Tańce rozkręciły się na nowo, już nikt nie podpierał ścian. Krok do
przodu, krok w tył, obrót… Piękne chwile.
Szkoda tylko, że nie z tym, z kim bym chciała. Swoją drogą, byłby niezłym chłopakiem… Szczęściara z tej, która na
niego trafi. Na jej wargach wykwitł delikatny uśmiech. Ciepły uścisk dłoni
działał kojąco, a szczęście płynące z pląsów sprawiało, że chwila zamieniała
się w przepiękny sen. Bezimienna przestraszyła się, że czar zaraz pryśnie, że
się obudzi. Drgnęła. Chłopak wyczuł to. Pogładził ją po ręce, przekonując, że
nie śni, a on jest prawdziwy.
Tylko gdzie jest Dawid?
Nie mogła się
opędzić od przykrego uczucia, że wziął ją za wariatkę. Nic dziwnego, nie
odzywała się w ogóle, do mówienia używała palców, zachowywała się nienormalnie…
Zdefiniuj nienormalnie.
Nietypowo?
Być
nietypowym znaczy być oryginalnym. Czym zatem się tak przejmujesz?
Przecież
on mógł mnie wziąć za idiotkę…
Ale
może tak nie pomyślał?
Nie
rób mi złudnych nadziei. Idź już spać.
Dobranoc,
mała pesymistko.
Westchnęła
cichutko z niezadowoleniem, jednak nic nie mogła poradzić na gryzące ją wyrzuty
sumienia. Dobra, koniec – skarciła
się w myślach. – Co ma być, to będzie i
tyle.
- Proszę o uwagę. – Z galerii dobiegł ich znowu głos radnego. –
Panowie, żadnych zamian! Północ za dwie minuty. Mam nadzieję, że zasad nie
muszę przypominać. Najlepsza z całego balu chwila nadchodzi wielkimi krokami…
Uwaga, jedenasta pięćdziesiąt dziewięć. Przygotujcie się. Uwaga…
Zapadła cisza,
przerywana jedynie tykaniem ogromnego, wiszącego nad balkonem zegara, na
którego Bezimienna nie zwróciła wcześniej uwagi. Wszyscy wpatrywali się teraz w
tarczę i przesuwającą się z wolna wskazówkę sekundnika. Potem zaczęli odliczać.
- Dziesięć… Dziewięć… Osiem… Siedem… Sześć… Pięć… Cztery… Trzy! Dwa!
Jeden!
Partner
Bezimiennej odwrócił się w jej stronę. Dziewczyna powoli wyciągnęła przed
siebie ręce, dotykając maski na jego twarzy. Zsunęła ją. Poczuła się bardzo oszołomiona,
zobaczyła bowiem… Dawida. Jego brązowe oczy patrzyły na nią z radością i…
czułością? Teraz on zdjął jej maskę, rzucając na posadzkę. Pochylił się do
przodu. Ich usta się zetknęły…
A czarnowłosą
ogarnęła euforia.
Płomienie
wzbijały się wysoko w górę, osmalając ściany i sufit budynku. Miały strawę –
setki, tysiące znajdujących się tutaj woluminów. Lizały kartki, pochłaniając
żarłocznie zawartą w nich treść, zamykały raz na zawsze wiele światów. Wgryzały
się w grube tomiszcza, obracając wszystko w popiół. Znikały praca i dorobek
wielu pokoleń…
A wszędzie leżał
popiół…
Tej nocy nie
ostała się żadna kartka, żadna książka.
Biblioteka Główna
spłonęła całkowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz