- Wiem, że te urodziny, przynajmniej ten dzień, nie należą do
najszczęśliwszych, ale… Mimo wszystko mam coś dla ciebie. Nie wiem, czy
przyjmiesz, ale spróbować zawsze można. – Poszperał chwilę w przepastnym
plecaku, po czym wyciągnął z niego kwadratową paczuszkę. Podał ją czarnowłosej,
odgarniając włosy z twarzy. Dziewczyna niepewnie przyjęła prezent, obracając go
jakiś czas w palcach. Z wahaniem rozdarła papier. Jej oczom ukazało się pudełko
szafirowej barwy, przewiązane granatową, aksamitną wstążką zwieńczoną sporej
wielkości kokardą. Nie mogła ukryć swojego zaskoczenia. Odwiązała ją i
otworzyła pudełko. Krył się w nim przepiękny naszyjnik, wykonany ze srebra.
Właściwie to to było niewielkie serduszko. Uśmiechnęła się na ten widok. – To
jeszcze nie wszystko – poinformował ją Dawid. – Mogę?
Nie czekając na
jej pozwolenie, wziął je w obie dłonie i rozsunął na boki. Oczom zdumionej
dziewczyny ukazała się ukryta w środku fotografia. Ona i Dawid. Kiedy?
Spojrzała ze zdumieniem na chłopaka. Ten uśmiechnął się łobuzersko.
- Twoje zdjęcie wykradłem ci z albumu. Nie masz nic przeciwko?
Przyznam się, trochę je obrobiłem, żeby wyglądało podobnie, jak to moje… – Jego
oczy rozbłysły radośnie.
- Dziękuję – nakreśliła
szybko na kartce, dotykając znów chłodnego srebra i wpatrując się w zdjęcie.
- Daj na chwilkę. – Przejął od niej swój prezent i zapiął na jej szyi,
odgarnąwszy uprzednio na bok jej gęste, czarne włosy. – Przynajmniej teraz tak
łatwo mnie nie zapomnisz.
Spojrzała na niego
z udawaną urazą. Jak mogłabym ciebie zapomnieć!, mówiło jej spojrzenie. Nagle
przypomniała sobie o czymś. Rzuciła się do plecaka, przetrząsając jego
zawartość i wyrzucając na ziemię wszystko, co do niego uprzednio w pośpiechu
spakowała. Wreszcie wyczuła palcami szorstkość papieru i z triumfem wydobyła
nieco sponiewierany prezent od Mariki. Rozerwała szybko jego ozdobną część,
trochę się bojąc, co zobaczy w środku. Jej przyjaciele, jeżeli w ogóle
rudowłosa się do ich grona zaliczała, zaskoczyli ją po raz drugi tego dnia. Jej
oczom ukazała się bowiem biała koszulka ozdobiona wizerunkiem wilka. Mimowolnie
się rozpłakała na ten widok, gdyż przypomniało jej się nocne spotkanie z tym
zwierzęciem. A to z kolei zwróciło jej uwagę na czekającą wciąż misję. Pokręciła
głową, przytulając się do miękkiego materiału. Chciała, by ta chwila trwała
wiecznie, żeby nigdy nie musiała wysiadać z tego pociągu i narażać się na
niebezpieczeństwa, o których nie wiedziała zupełnie nic. Nie znosiła takich
sytuacji, wolała być perfekcyjnie przygotowana na to, co miało ją spotkać.
Zdecydowała, że najlepszą rzeczą, którą w tej sytuacji może zrobić, będzie
zajęcie się Księgą Legend. Może ona da jej odpowiedzi na choć niektóre z
dręczących pytań. Jeśli zdąży, może się też zdrzemnąć… W końcu trzeba
oszczędzać siły.
Usiadła z
powrotem na swoim miejscu i wpakowała wszystkie rzeczy ponownie do plecaka.
Wyciągnęła jedynie wspomnianą już książkę i zabrała się za czytanie. Dawid
objął ją i posadził sobie na kolanach, po czym zamknął oczy, pogrążając się w
niespokojnym śnie. A ona zanurzyła się w dziwaczny świat legend, potworów i
innych stworzeń, niemających prawa bytu w realnym świecie. To przecież był
tylko relikt przeszłości, zapomniane i zakurzone już dzieje, przekazywane
niegdyś z pokolenia na pokolenie. A teraz okazywało się, że oni wszyscy
istnieją… I są gotowi ją zabić. Przynajmniej niektórzy. Zacisnęła dłonie w
pięści. Dotychczas pogrywali z nią w kotka i myszkę. Ale już nigdy więcej. Nie
będzie bezbronna. Nie podda się. I stawi czoła niebezpieczeństwu, jakiekolwiek
by ono nie było. Okaże siłę, choć się tego po niej nie spodziewają. Właśnie
tak. Niech się boją, bo wcale nie jest taka słaba, na jaką z pozoru wygląda.
Będzie walczyć aż do ostatniej kropli z żył. Właśnie. Walczyć. A broń? Miała
ochotę zakląć. Księga przekazała jej kilka sposobów obrony i ataku, lecz
właściwie co do samych ostrzy… Ktoś umieścił tam wzmiankę jedynie o mieczu
zdolnym do pokonania czarnoksiężnika. Tylko zanim do niego dotrze… Do tego
czasu trzeba zdobyć inną broń, która zapewni jej minimalne bezpieczeństwo.
Przerzuciła
szybko karty książki, szukając jakiejś wskazówki odnośnie broni. Zaraz…
Przecież pociąg staje za chwilę w Ur, miasteczku znanym przede wszystkim
właśnie z wytwarzania ostrzy! Tam będzie mogła należycie się wyekwipować…
Trochę dziwnym wydawał jej się fakt wytwarzania broni w XXI wieku, ale tylko
się skrzywiła na tę myśl. Już dawno wszystko przestało być takim, jak powinno,
zgodnie ze swym naturalnym przeznaczeniem. Westchnęła cicho.
Pociąg z głośnym
sapnięciem stanął na stacji. Betonowa posadzka peronu nosiła na sobie ślady
wielu ludzkich stóp, a stojące na nim drewniane ławki zostały już dawno
poznaczone przez deszcz, słońce i scyzoryk jakiegoś złośliwego młodzieńca. Na
tablicy wiszącej pod zadaszeniem fantazyjne litery układały się w dwa wyrazy:
„Stacja Ur”. Pora była już dość późna, a na stacji nie dostrzegli nikogo.
Zresztą tylko oni wysiedli tutaj z dusznego pociągu, pozostali pasażerowie albo
podróżowali jeszcze dalej, albo już zdążyli opuścić ten środek lokomocji.
Pociąg już
odjechał, a oni bezradnie stali na środku peronowej platformy i zastanawiali
się, co mają począć. W końcu zdecydowali, że najlepiej będzie poszukać jakiegoś
pożywienia i chaty, w której mogliby przenocować, a potem będą się martwić o
resztę. Bezimienną paliła także potrzeba jak najszybszego odnalezienia dla
siebie broni; bała się, że Tsi’nach zaskoczą ją w środku dnia. Przypomniała
sobie nagle o poleceniu wilka – założyła czym prędzej na głowę kaptur, niby to
osłaniając się przed słońcem.
Po krótkim
rozpytywaniu wśród mieszkańców zostali skierowani do miejscowej karczmy, gdzie
znaleźli pokoje. Zjedli również tam skromny obiad, po czym, zostawiwszy swoje
rzeczy w gospodzie, ruszyli na poszukiwanie broni dla obojga.
Tym razem nie
poszło tak łatwo, ale koniec końców trafili do rozwalającego się, ponurego
domostwa, w którym, jeśli wierzyć mieszkańcom wioski, mieszkał mężczyzna zdolny
zapewnić im wszelaką broń. Weszli na teren posesji z niejaką obawą, co zastaną
w środku. Nawet ocierający się o nogę Bezimiennej biały kot nie zdołał odgonić
przykrego uczucia strachu. Trzymając się za ręce, przekroczyli próg tego
nowego, zupełnie nieznanego im świata, by za chwilę zastukać anachroniczną
kołatką do drzwi. Mieli wrażenie, że czas tu stanął w miejscu, lepiej nawet: że
odszedł stąd, pozostawiając to miejsce w nienaruszonym, dziewiczym stanie.
Panująca tu cisza ogłuszała, sprawiała, że powietrze gęstniało i wibrowało pod
jej naporem. Nawet śpiew ptaków, dotychczas towarzyszący im na każdym kroku,
teraz ucichł, jakby w poszanowaniu dla świętości tego sanktuarium, samotni,
pewnej ostoi i stałego punktu w wiosce.
Drzwi otworzył im
przedwcześnie posiwiały mężczyzna o szarych oczach, w których jednak wciąż się
paliły iskierki młodości. Poruszał się wciąż energicznie, jakby lata, które
miał za sobą, nie zdołały nagiąć do ziemi hardego karku. Miał jastrzębie rysy
twarzy; obojgu kojarzył się z nieuchwytnym cieniem. Dziewczyna już wiedziała,
że dla niego złamią zasadę nierozmawiania z nikim napotkanym na swojej trasie.
- Co państwa sprowadza w moje skromne progi? – spytał głosem
chrapliwym, przesiąkniętym starczą goryczą, lecz wciąż przywodzącym na myśl
szorstką korę drzewa.
- My… Szukamy broni… – ośmielił się przemówić Dawid. Bezimienna w
takich chwilach cieszyła się, że to nie ona musi przyjmować na siebie brzemię
rozmowy, brzemię nieustannie ciążące dyplomatom. Ona sama nigdy do tego
szacownego grona nie należała.
- Broni? Ach, tak. Dobrze trafiliście, lecz jeszcze nie wiem, czy ja
dobrze trafiłem… Wiedzcie bowiem, że w byle jakie ręce jej złożyć nie mogę. –
Mówił to poufale, niemal pieszczotliwie. Musiał bardzo kochać swoją profesję,
przemknęło czarnowłosej przez głowę. Z taką miłością może tylko matka mówić o
swoim dziecku, chłopak o swojej dziewczynie… Inne przykłady jakoś nie chciały
jej się przypomnieć. Uśmiechnęła się leciutko. Czułość. Oto, co łączy
wszystkich – niezależnie od wieku, rangi, wykonywanego zawodu.
- A co musielibyśmy… Zrobić, żeby zyskać pańskie zaufanie? – Zauważyła,
że słowa przechodzą chłopakowi z trudem przez gardło, jakby zaczynał się bać i
nie chciał wypuścić z dłoni tej wąskiej nici porozumienia, która nagle
połączyła całą trójkę.
- Co zrobić? Sprawić, żeby broń was wybrała – odparł starzec. – A co
mi tam. Zaryzykuję. Już dawno nikt nie nawiedzał mojego królestwa cieni, mojego
arsenału, w który przemieniłem dom… Chodźcie. Kicią się nie przejmujcie, ona
nie drapie.
Wpuścił ich za
próg, wygarniając kota nogą za drzwi. Poprowadził ich przepastnym korytarzem w
głąb domu. Deski niemiłosiernie skrzypiały pod ich stopami, gdy szli przez
święte, nietknięte sanktuarium. Mężczyzna otworzył przed nimi drzwi jakiegoś
pokoju, gestem zapraszając do środka.
Ujrzeli
zgromadzoną tutaj przez parę lat wszelaką broń – wiszące na ścianach miecze,
sejmitary, buzdygany, szable, topory, rapiery, mizerykordie, puginały i wiele,
wiele innych. Część broni leżała w bezładzie na stołach – walała się w stosach,
w których można było znaleźć dosłownie wszystko.
- Możecie tu poszperać. Myślę, że znajdziecie coś dla siebie.
Kierujcie się jednak instynktem, sercem, nie umysłem – wtedy broń będzie was
słuchać, choć być może brzmi to dla was nieco śmiesznie. Życzę powodzenia i
owocnych poszukiwań. – Zamknął za sobą drzwi.
Patrzyli na siebie
przez chwilę z niedowierzaniem, po czym rzucili się na poszukiwania. Bezimienna
dopiero teraz odkrywała istnienie tylu rodzajów ostrzy, tak pięknie lśniących i
zapraszających do ujęcia rękojeści. Na niektórych znać było piętno używania –
wyszczerbione, nadłamane… Niektórych mieczy nie byłaby nawet w stanie podnieść,
już o walczeniu nimi nie mówiąc, inne wydawały jej się śmiesznie małe. Wpadła
jej w oko zakrzywiona szabla o wygodnej, prostej rękojeści, pozbawionej
wszelakich ozdób. Wydawała jej się idealnie wyważona. Wywinęła nią kilka
młyńców w powietrzu i odłożyła na bok, w nadziei, że znajdzie coś jeszcze
lepszego. Trafiła na pozłacany puginał, potem na wąski sztylet, komplet noży do
rzucania… Zdecydowała, że zabierze kilka i włoży do cholewki buta, takie
dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek, gdyby wszystko zawiodło. Stos
przekopywanych przedmiotów powoli malał, natomiast sterta tych już przejrzanych
zdecydowanie się powiększała. Stwierdziła z westchnieniem, że chyba już trzeba
będzie kończyć poszukiwania, gdyż niczego porządniejszego i idealniejszego od
tamtej szabli nie znajdzie. Właśnie wtedy, kiedy zamierzała się poddać,
dojrzała kawałek dalej jesionowe drewno. Z zaciekawieniem wyciągnęła ów
przedmiot. Okazało się, że jest to łuk, najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek
widziała. Elastyczna, ale i mocna cięciwa dawała się łatwo napiąć, a drewno było miłe w dotyku i
wprost zachęcało do strzelania. Zacisnęła na nim dłoń, rozglądając się za
pasującymi strzałami. Dojrzała je nieopodal, pod ścianą, umieszczone w zielonym
kołczanie. Sięgnęła po niego, natychmiast wypróbowując broń. Strzała ze świstem
przecięła powietrze, by następnie wbić się w przeciwległą ścianę.
- Ej! – zawołał Dawid z udawanym oburzeniem, gdyż drewno przeleciało
tuż koło jego ucha. Uśmiechał się jednak. On też już znalazł sobie broń –
prosty miecz o wąskim, długim ostrzu, doskonale pasujący do niego i jego ręki.
Już czuł dreszcz podekscytowania na myśl o wypróbowaniu go w prawdziwej walce.
– Wszystko? – spytał swoją towarzyszkę. Skinęła lekko głową. W milczeniu
opuścili pomieszczenie.
Pod drzwiami
czekał na nich gospodarz domu. Nie wiedzieli, czy celowo ich oczekiwał, czy też
zwyczajnie przewidział, że wyjdą akurat teraz. Wystarczył mu tylko jeden rzut
oka na wybraną przez nich broń. Skinął głową z aprobatą, uśmiechając się przy
tym. Zaprosił ich na herbatę, ale grzecznie odmówili, tłumacząc się, że w
gospodzie czeka na nich ciepła kolacja i naprawdę, ale to naprawdę muszą już
wracać. Chcieli także zostawić mu zapłatę w postaci pełnej pieniędzy sakiewki,
ale stanowczo odmówił, twierdząc, że im się bardziej przyda, a broń jest
prezentem od niego. Nie chcieli tak stawiać sprawy, ale szybko musieli ulec.
Pożegnali się z
nim nie bez żalu. W ciągu tych krótkich chwil zdążyli go polubić, a zdawali
sobie sprawę z tego, że nie zobaczą się już nigdy. Żałowali tego z całego
serca, ale nie mogli nic na to poradzić – musieli gnać wciąż przed siebie,
uciekając przed niebezpieczeństwem.
Wyruszyli
następnego dnia o świcie, przekraczając tereny rozciągającej się wokół Ur
puszczy. Tędy właśnie wiodła ich droga – przez las pełen cieni, upiorów i
błąkających się dusz. Nie bali się jednak. Mieli siebie i to wystarczało.
~~~
Kurczę, wybaczcie mi. Kompletnie nie miałam weny na pisanie Tajemnicy
Wody, po prostu tak jakoś wyszło… Pisałam w tym czasie inne opowiadanie, które,
mówiąc szczerze, bardziej mi się podoba. TW jednak postaram się doprowadzić do
końca – innej opcji nie ma. Odkryłam, że ostatnio niemiłosiernie wydłużam
rozdziały – nie wiem, czy to dobrze, czy źle, no ale… Tak czy owak, do
zakończenia zbyt wiele nie pozostało.
Sprawa kolejna… Ja naprawdę nie lubię rozsyłać niepotrzebnego spamu,
dlatego też proszę wszystkich powiadamianych, a nie komentujących, o odezwanie
się. Poinformuję teraz tylko osoby, które pisały komentarz pod ostatnim
rozdziałem, a resztę, jeśli chce być nadal informowana, proszę o powiadomienie
mnie o tym. Wiem, że są co najmniej trzy osoby niekomentujące, ale (chyba)
czytające – Kundel, Shin i Wtorek95 – was będę dalej powiadamiać. Cóż, dziękuję
za uwagę i mam nadzieję, że nie zamęczyłam zbytnio. ^^
No, Ty też się przeniosłaś? :)
OdpowiedzUsuńTłumnie wybywa się z tego oneta xD
Co do rozdziału, jak zawsze świetny, pełen magii, piękna i emocji. Starannie dopracowany, przyjemny w czytaniu i odbiorze.
Pozdrawiam
literacka-n.blogspot.com
Też uciekłaś ? Proszę o dalsze powiadamianie i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń[ http://odglosy-nocy.blog.onet.pl/ ]