piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 11 Miasteczko


- Wiem, że te urodziny, przynajmniej ten dzień, nie należą do najszczęśliwszych, ale… Mimo wszystko mam coś dla ciebie. Nie wiem, czy przyjmiesz, ale spróbować zawsze można. – Poszperał chwilę w przepastnym plecaku, po czym wyciągnął z niego kwadratową paczuszkę. Podał ją czarnowłosej, odgarniając włosy z twarzy. Dziewczyna niepewnie przyjęła prezent, obracając go jakiś czas w palcach. Z wahaniem rozdarła papier. Jej oczom ukazało się pudełko szafirowej barwy, przewiązane granatową, aksamitną wstążką zwieńczoną sporej wielkości kokardą. Nie mogła ukryć swojego zaskoczenia. Odwiązała ją i otworzyła pudełko. Krył się w nim przepiękny naszyjnik, wykonany ze srebra. Właściwie to to było niewielkie serduszko. Uśmiechnęła się na ten widok. – To jeszcze nie wszystko – poinformował ją Dawid. – Mogę?
                Nie czekając na jej pozwolenie, wziął je w obie dłonie i rozsunął na boki. Oczom zdumionej dziewczyny ukazała się ukryta w środku fotografia. Ona i Dawid. Kiedy? Spojrzała ze zdumieniem na chłopaka. Ten uśmiechnął się łobuzersko.
- Twoje zdjęcie wykradłem ci z albumu. Nie masz nic przeciwko? Przyznam się, trochę je obrobiłem, żeby wyglądało podobnie, jak to moje… – Jego oczy rozbłysły radośnie.
- Dziękuję – nakreśliła szybko na kartce, dotykając znów chłodnego srebra i wpatrując się w zdjęcie.
- Daj na chwilkę. – Przejął od niej swój prezent i zapiął na jej szyi, odgarnąwszy uprzednio na bok jej gęste, czarne włosy. – Przynajmniej teraz tak łatwo mnie nie zapomnisz.
                Spojrzała na niego z udawaną urazą. Jak mogłabym ciebie zapomnieć!, mówiło jej spojrzenie. Nagle przypomniała sobie o czymś. Rzuciła się do plecaka, przetrząsając jego zawartość i wyrzucając na ziemię wszystko, co do niego uprzednio w pośpiechu spakowała. Wreszcie wyczuła palcami szorstkość papieru i z triumfem wydobyła nieco sponiewierany prezent od Mariki. Rozerwała szybko jego ozdobną część, trochę się bojąc, co zobaczy w środku. Jej przyjaciele, jeżeli w ogóle rudowłosa się do ich grona zaliczała, zaskoczyli ją po raz drugi tego dnia. Jej oczom ukazała się bowiem biała koszulka ozdobiona wizerunkiem wilka. Mimowolnie się rozpłakała na ten widok, gdyż przypomniało jej się nocne spotkanie z tym zwierzęciem. A to z kolei zwróciło jej uwagę na czekającą wciąż misję. Pokręciła głową, przytulając się do miękkiego materiału. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie, żeby nigdy nie musiała wysiadać z tego pociągu i narażać się na niebezpieczeństwa, o których nie wiedziała zupełnie nic. Nie znosiła takich sytuacji, wolała być perfekcyjnie przygotowana na to, co miało ją spotkać. Zdecydowała, że najlepszą rzeczą, którą w tej sytuacji może zrobić, będzie zajęcie się Księgą Legend. Może ona da jej odpowiedzi na choć niektóre z dręczących pytań. Jeśli zdąży, może się też zdrzemnąć… W końcu trzeba oszczędzać siły.
                Usiadła z powrotem na swoim miejscu i wpakowała wszystkie rzeczy ponownie do plecaka. Wyciągnęła jedynie wspomnianą już książkę i zabrała się za czytanie. Dawid objął ją i posadził sobie na kolanach, po czym zamknął oczy, pogrążając się w niespokojnym śnie. A ona zanurzyła się w dziwaczny świat legend, potworów i innych stworzeń, niemających prawa bytu w realnym świecie. To przecież był tylko relikt przeszłości, zapomniane i zakurzone już dzieje, przekazywane niegdyś z pokolenia na pokolenie. A teraz okazywało się, że oni wszyscy istnieją… I są gotowi ją zabić. Przynajmniej niektórzy. Zacisnęła dłonie w pięści. Dotychczas pogrywali z nią w kotka i myszkę. Ale już nigdy więcej. Nie będzie bezbronna. Nie podda się. I stawi czoła niebezpieczeństwu, jakiekolwiek by ono nie było. Okaże siłę, choć się tego po niej nie spodziewają. Właśnie tak. Niech się boją, bo wcale nie jest taka słaba, na jaką z pozoru wygląda. Będzie walczyć aż do ostatniej kropli z żył. Właśnie. Walczyć. A broń? Miała ochotę zakląć. Księga przekazała jej kilka sposobów obrony i ataku, lecz właściwie co do samych ostrzy… Ktoś umieścił tam wzmiankę jedynie o mieczu zdolnym do pokonania czarnoksiężnika. Tylko zanim do niego dotrze… Do tego czasu trzeba zdobyć inną broń, która zapewni jej minimalne bezpieczeństwo.
                Przerzuciła szybko karty książki, szukając jakiejś wskazówki odnośnie broni. Zaraz… Przecież pociąg staje za chwilę w Ur, miasteczku znanym przede wszystkim właśnie z wytwarzania ostrzy! Tam będzie mogła należycie się wyekwipować… Trochę dziwnym wydawał jej się fakt wytwarzania broni w XXI wieku, ale tylko się skrzywiła na tę myśl. Już dawno wszystko przestało być takim, jak powinno, zgodnie ze swym naturalnym przeznaczeniem. Westchnęła cicho.

                Pociąg z głośnym sapnięciem stanął na stacji. Betonowa posadzka peronu nosiła na sobie ślady wielu ludzkich stóp, a stojące na nim drewniane ławki zostały już dawno poznaczone przez deszcz, słońce i scyzoryk jakiegoś złośliwego młodzieńca. Na tablicy wiszącej pod zadaszeniem fantazyjne litery układały się w dwa wyrazy: „Stacja Ur”. Pora była już dość późna, a na stacji nie dostrzegli nikogo. Zresztą tylko oni wysiedli tutaj z dusznego pociągu, pozostali pasażerowie albo podróżowali jeszcze dalej, albo już zdążyli opuścić ten środek lokomocji.
                Pociąg już odjechał, a oni bezradnie stali na środku peronowej platformy i zastanawiali się, co mają począć. W końcu zdecydowali, że najlepiej będzie poszukać jakiegoś pożywienia i chaty, w której mogliby przenocować, a potem będą się martwić o resztę. Bezimienną paliła także potrzeba jak najszybszego odnalezienia dla siebie broni; bała się, że Tsi’nach zaskoczą ją w środku dnia. Przypomniała sobie nagle o poleceniu wilka – założyła czym prędzej na głowę kaptur, niby to osłaniając się przed słońcem.
                Po krótkim rozpytywaniu wśród mieszkańców zostali skierowani do miejscowej karczmy, gdzie znaleźli pokoje. Zjedli również tam skromny obiad, po czym, zostawiwszy swoje rzeczy w gospodzie, ruszyli na poszukiwanie broni dla obojga.
                Tym razem nie poszło tak łatwo, ale koniec końców trafili do rozwalającego się, ponurego domostwa, w którym, jeśli wierzyć mieszkańcom wioski, mieszkał mężczyzna zdolny zapewnić im wszelaką broń. Weszli na teren posesji z niejaką obawą, co zastaną w środku. Nawet ocierający się o nogę Bezimiennej biały kot nie zdołał odgonić przykrego uczucia strachu. Trzymając się za ręce, przekroczyli próg tego nowego, zupełnie nieznanego im świata, by za chwilę zastukać anachroniczną kołatką do drzwi. Mieli wrażenie, że czas tu stanął w miejscu, lepiej nawet: że odszedł stąd, pozostawiając to miejsce w nienaruszonym, dziewiczym stanie. Panująca tu cisza ogłuszała, sprawiała, że powietrze gęstniało i wibrowało pod jej naporem. Nawet śpiew ptaków, dotychczas towarzyszący im na każdym kroku, teraz ucichł, jakby w poszanowaniu dla świętości tego sanktuarium, samotni, pewnej ostoi i stałego punktu w wiosce.
                Drzwi otworzył im przedwcześnie posiwiały mężczyzna o szarych oczach, w których jednak wciąż się paliły iskierki młodości. Poruszał się wciąż energicznie, jakby lata, które miał za sobą, nie zdołały nagiąć do ziemi hardego karku. Miał jastrzębie rysy twarzy; obojgu kojarzył się z nieuchwytnym cieniem. Dziewczyna już wiedziała, że dla niego złamią zasadę nierozmawiania z nikim napotkanym na swojej trasie.
- Co państwa sprowadza w moje skromne progi? – spytał głosem chrapliwym, przesiąkniętym starczą goryczą, lecz wciąż przywodzącym na myśl szorstką korę drzewa.
- My… Szukamy broni… – ośmielił się przemówić Dawid. Bezimienna w takich chwilach cieszyła się, że to nie ona musi przyjmować na siebie brzemię rozmowy, brzemię nieustannie ciążące dyplomatom. Ona sama nigdy do tego szacownego grona nie należała.
- Broni? Ach, tak. Dobrze trafiliście, lecz jeszcze nie wiem, czy ja dobrze trafiłem… Wiedzcie bowiem, że w byle jakie ręce jej złożyć nie mogę. – Mówił to poufale, niemal pieszczotliwie. Musiał bardzo kochać swoją profesję, przemknęło czarnowłosej przez głowę. Z taką miłością może tylko matka mówić o swoim dziecku, chłopak o swojej dziewczynie… Inne przykłady jakoś nie chciały jej się przypomnieć. Uśmiechnęła się leciutko. Czułość. Oto, co łączy wszystkich – niezależnie od wieku, rangi, wykonywanego zawodu.
- A co musielibyśmy… Zrobić, żeby zyskać pańskie zaufanie? – Zauważyła, że słowa przechodzą chłopakowi z trudem przez gardło, jakby zaczynał się bać i nie chciał wypuścić z dłoni tej wąskiej nici porozumienia, która nagle połączyła całą trójkę.
- Co zrobić? Sprawić, żeby broń was wybrała – odparł starzec. – A co mi tam. Zaryzykuję. Już dawno nikt nie nawiedzał mojego królestwa cieni, mojego arsenału, w który przemieniłem dom… Chodźcie. Kicią się nie przejmujcie, ona nie drapie.
                Wpuścił ich za próg, wygarniając kota nogą za drzwi. Poprowadził ich przepastnym korytarzem w głąb domu. Deski niemiłosiernie skrzypiały pod ich stopami, gdy szli przez święte, nietknięte sanktuarium. Mężczyzna otworzył przed nimi drzwi jakiegoś pokoju, gestem zapraszając do środka.
                Ujrzeli zgromadzoną tutaj przez parę lat wszelaką broń – wiszące na ścianach miecze, sejmitary, buzdygany, szable, topory, rapiery, mizerykordie, puginały i wiele, wiele innych. Część broni leżała w bezładzie na stołach – walała się w stosach, w których można było znaleźć dosłownie wszystko.
- Możecie tu poszperać. Myślę, że znajdziecie coś dla siebie. Kierujcie się jednak instynktem, sercem, nie umysłem – wtedy broń będzie was słuchać, choć być może brzmi to dla was nieco śmiesznie. Życzę powodzenia i owocnych poszukiwań. – Zamknął za sobą drzwi.
                Patrzyli na siebie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym rzucili się na poszukiwania. Bezimienna dopiero teraz odkrywała istnienie tylu rodzajów ostrzy, tak pięknie lśniących i zapraszających do ujęcia rękojeści. Na niektórych znać było piętno używania – wyszczerbione, nadłamane… Niektórych mieczy nie byłaby nawet w stanie podnieść, już o walczeniu nimi nie mówiąc, inne wydawały jej się śmiesznie małe. Wpadła jej w oko zakrzywiona szabla o wygodnej, prostej rękojeści, pozbawionej wszelakich ozdób. Wydawała jej się idealnie wyważona. Wywinęła nią kilka młyńców w powietrzu i odłożyła na bok, w nadziei, że znajdzie coś jeszcze lepszego. Trafiła na pozłacany puginał, potem na wąski sztylet, komplet noży do rzucania… Zdecydowała, że zabierze kilka i włoży do cholewki buta, takie dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek, gdyby wszystko zawiodło. Stos przekopywanych przedmiotów powoli malał, natomiast sterta tych już przejrzanych zdecydowanie się powiększała. Stwierdziła z westchnieniem, że chyba już trzeba będzie kończyć poszukiwania, gdyż niczego porządniejszego i idealniejszego od tamtej szabli nie znajdzie. Właśnie wtedy, kiedy zamierzała się poddać, dojrzała kawałek dalej jesionowe drewno. Z zaciekawieniem wyciągnęła ów przedmiot. Okazało się, że jest to łuk, najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek widziała. Elastyczna, ale i mocna cięciwa dawała się  łatwo napiąć, a drewno było miłe w dotyku i wprost zachęcało do strzelania. Zacisnęła na nim dłoń, rozglądając się za pasującymi strzałami. Dojrzała je nieopodal, pod ścianą, umieszczone w zielonym kołczanie. Sięgnęła po niego, natychmiast wypróbowując broń. Strzała ze świstem przecięła powietrze, by następnie wbić się w przeciwległą ścianę.
- Ej! – zawołał Dawid z udawanym oburzeniem, gdyż drewno przeleciało tuż koło jego ucha. Uśmiechał się jednak. On też już znalazł sobie broń – prosty miecz o wąskim, długim ostrzu, doskonale pasujący do niego i jego ręki. Już czuł dreszcz podekscytowania na myśl o wypróbowaniu go w prawdziwej walce. – Wszystko? – spytał swoją towarzyszkę. Skinęła lekko głową. W milczeniu opuścili pomieszczenie.
                Pod drzwiami czekał na nich gospodarz domu. Nie wiedzieli, czy celowo ich oczekiwał, czy też zwyczajnie przewidział, że wyjdą akurat teraz. Wystarczył mu tylko jeden rzut oka na wybraną przez nich broń. Skinął głową z aprobatą, uśmiechając się przy tym. Zaprosił ich na herbatę, ale grzecznie odmówili, tłumacząc się, że w gospodzie czeka na nich ciepła kolacja i naprawdę, ale to naprawdę muszą już wracać. Chcieli także zostawić mu zapłatę w postaci pełnej pieniędzy sakiewki, ale stanowczo odmówił, twierdząc, że im się bardziej przyda, a broń jest prezentem od niego. Nie chcieli tak stawiać sprawy, ale szybko musieli ulec.
                Pożegnali się z nim nie bez żalu. W ciągu tych krótkich chwil zdążyli go polubić, a zdawali sobie sprawę z tego, że nie zobaczą się już nigdy. Żałowali tego z całego serca, ale nie mogli nic na to poradzić – musieli gnać wciąż przed siebie, uciekając przed niebezpieczeństwem.

                Wyruszyli następnego dnia o świcie, przekraczając tereny rozciągającej się wokół Ur puszczy. Tędy właśnie wiodła ich droga – przez las pełen cieni, upiorów i błąkających się dusz. Nie bali się jednak. Mieli siebie i to wystarczało.

~~~
Kurczę, wybaczcie mi. Kompletnie nie miałam weny na pisanie Tajemnicy Wody, po prostu tak jakoś wyszło… Pisałam w tym czasie inne opowiadanie, które, mówiąc szczerze, bardziej mi się podoba. TW jednak postaram się doprowadzić do końca – innej opcji nie ma. Odkryłam, że ostatnio niemiłosiernie wydłużam rozdziały – nie wiem, czy to dobrze, czy źle, no ale… Tak czy owak, do zakończenia zbyt wiele nie pozostało.
Sprawa kolejna… Ja naprawdę nie lubię rozsyłać niepotrzebnego spamu, dlatego też proszę wszystkich powiadamianych, a nie komentujących, o odezwanie się. Poinformuję teraz tylko osoby, które pisały komentarz pod ostatnim rozdziałem, a resztę, jeśli chce być nadal informowana, proszę o powiadomienie mnie o tym. Wiem, że są co najmniej trzy osoby niekomentujące, ale (chyba) czytające – Kundel, Shin i Wtorek95 – was będę dalej powiadamiać. Cóż, dziękuję za uwagę i mam nadzieję, że nie zamęczyłam zbytnio. ^^

2 komentarze:

  1. No, Ty też się przeniosłaś? :)
    Tłumnie wybywa się z tego oneta xD

    Co do rozdziału, jak zawsze świetny, pełen magii, piękna i emocji. Starannie dopracowany, przyjemny w czytaniu i odbiorze.

    Pozdrawiam
    literacka-n.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uciekłaś ? Proszę o dalsze powiadamianie i pozdrawiam ;)

    [ http://odglosy-nocy.blog.onet.pl/ ]

    OdpowiedzUsuń