Dębowe drzwi
otworzyły się z cichym trzaskiem i stanęła w nich na oko czterdziestoletnia
kobieta. Długie, brązowe włosy, przetykane gdzieniegdzie siwymi pasemkami
opadały falą na plecy i częściowo na ramiona. Twarz o łagodnych rysach
przecinały tu i ówdzie wąskie linie zmarszczek. Patrzyła na Bezimienną
jasnoniebieskimi oczami, które odzwierciedlały całe jej doświadczenie i
mądrość. Miała na sobie ubrudzony mąką fartuch, widać wyszła dopiero co z
kuchni.
- Przykro mi, ale chyba trafił pan pod zły adres – mruknęła, widząc
narzucony na głowę niespodziewanego gościa kaptur. – Przepraszam, pani.
Czarnowłosa
spojrzała na nią z błaganiem w oczach. Była przemoczona do suchej nitki, nie
pomogła jej nawet niby nieprzemakalna kurtka. Zaczynała się znowu trząść.
Żałowała, że nie ma przy sobie żadnej kartki, żeby wytłumaczyć kobiecie, o co
chodzi. Że trafiła pod dobry adres, była tego pewna. Po cichu liczyła na dobre
serce pani domu i na szczęście, nie przeliczyła się. Brązowowłosa nie
wytrzymała i instynkt macierzyński kazał jej zaprosić wyglądającą jak kupka
nieszczęścia Bezimienną. Zaprowadziła ją do swojego zakątka, kuchni, i
posadziła na drewnianej ławie. Podczas gdy w czajniku gotowała się woda na
herbatę, czarnowłosa zdjęła mokrą kurtkę i rozejrzała się po pomieszczeniu.
pomarańczowe ściany przyozdobione zostały arcydziełami rąk dziecięcych. Tuż nad
aneksem kuchennym wisiały przeszklone szafki pełne talerzy, kubków i misek.
Dalej stał stół, przy którym siedziała dziewczyna, oraz dostawione do niego dwa
krzesła. Przez otwarte drzwi wiodące na korytarz widać było również schody na
wyższe piętro.
- Z cukrem? – spytała krzątająca się po pomieszczeniu kobieta.
Bezimienna pokręciła głową i podziękowała skinięciem głowy, kiedy gospodyni
postawiła przed nią kubek parującej herbaty. – A teraz powiedz, proszę, z jaką
to sprawą tu przyszłaś.
Dziewczyna
wykonała dłonią gest, jakby coś pisała w powietrzu. Brązowowłosa szybko
zrozumiała, o co chodzi, i podała jej czystą, białą kartkę oraz długopis.
Papier szybko pokrył się energicznym pismem Bezimiennej. Po chwili podała swoje
zapiski pani domu, która je uważnie przeczytała.
- Chcesz rozmawiać z Nathanielem… - zamyśliła się. – Cóż, twoja wola.
Jednak muszę cię uprzedzić, że mój mąż nie ma łatwego charakteru i nie wiem,
czy będzie chciał z tobą na ten temat rozmawiać. Przepraszam, co za gapa ze
mnie! Nie przedstawiłam się. Maria Beaufort. Na ciebie mówią Bezimienna,
prawda? Tak, znam cię. Skąd? Głównie z biblioteki. Zatem jesteś całkowicie
pewna?
Dziewczyna
skinęła głową.
- Zatem idę po Nathaniela. Tylko proszę cię… Miarkuj się ze słowami. –
Starsza z nich wyszła i po sekundzie dało się słyszeć jej lekkie kroki na
schodach.
Minęło trochę
czasu i Bezimienna zaczynała się porządnie nudzić. Bębniła palcami o blat
stołu, opierając się na łokciu. Nie znosiła biernie oczekiwać na rozwój
wydarzeń, zwykle wolała być w ich centrum. W końcu nadeszła pani domu, a za nią
jej mąż. Był on średniego wzrostu. Okalające jego twarz szpakowate włosy
nadawały mu wyglądu nieco niemiłego starca. Miał na sobie białą koszulę oraz
czarną, skrywającą pokaźny brzuszek kamizelkę, pochodzącą chyba z XIX wieku.
Obrzucił czarnowłosą spojrzeniem mówiącym „Dajcie
mi wszyscy spokój” i usiadł na ławie naprzeciwko dziewczyny.
- Więc? – spytał krótko. – O co chodzi?
Dziewczyna
pokazała mu zapisaną wcześniej kartkę. Przeczytał ją z uniesionymi brwiami.
- Po co ci ta wiedza? Nie wystarczy ci szperanie w gazetach i innych
tego typu bzdetach? Przecież one powiedzą ci wszystko, a nawet więcej. Tak na
dobrą sprawę, to zmyślą wszystko. No, może poza samym wydarzeniem, które szybko
staje się faktem historycznym. Przecież tu chodzi tylko o wykorzystanie,
prawda? – spojrzał na nią z błyskiem w oku. – O zniszczenie dobrego imienia,
honoru, pognębienie człowieka… A często prawda jest zupełnie inna, zawinić mógł
przecież ktoś inny. O to ci chodzi…? Masz uczciwe spojrzenie, ale to nie
wystarczy… Plotka może zmarnować komuś życie, wiesz o tym, prawda? Mam
nadzieję. To samo zrobiła z moim… Przeklęta rodowa klątwa, ach, przeklęta
chwila, w której burmistrz Dortschen przecinał wstęgę…
Czarnowłosa
pokręciła energicznie głową i spojrzała z rozpaczą na Marię, bowiem Nathaniel
rozwijał swój monolog, nie dostrzegając nawet, że zboczył z tematu i nikt go
nie słucha. Ta jednak pokręciła bezradnie głową. Wiedziała, że raz zaczętego
potoku słów jej męża nic nie powstrzyma, chyba, że on sam zapadnie w drzemkę. O
tak, nagłe zaśnięcia przytrafiały mu się wyjątkowo często, trzeba to przyznać.
Monolog urwał się
z wiadomego powodu. Nathaniel Beaufort zasnął z głową na blacie stołu.
- Obudź się. – Maria potrząsnęła ramieniem męża. – No już. Nie śpij.
Wyrwany drzemki
mężczyzna zamrugał gwałtownie oczami i popatrzył nieprzytomnie po ścianach
pomieszczenia. Bezimienna wpatrywała się w niego z napięciem, czekając, aż coś
powie. Miała nadzieję, że pomoże jej w rozwikłaniu jednej z zagadek.
- Wracając do tematu – podjął przerwany wątek. – Wiem, że nie
powiedziałabyś tego nikomu, ale przykro mi bardzo… Ja na temat katastrofy wiem
niewiele więcej niż ty. Nawet, gdybym chciał, a wierz mi, chcę, nie potrafię ci
pomóc. Przepraszam… Mój dziadek był bardzo zamkniętym w sobie człowiekiem i nie
mówił nikomu o swoich żalach i tej, jego zdaniem, największej porażce… Co
innego gazety, te wymyślały niesprawdzone informacje… Ludzie są dziwni,
naprawdę. Cóż, tak bywa i nic się na to nie poradzi. Szukaj dalej, młoda damo.
Może ci się w końcu poszczęści i ktoś odpowie na wszystkie twoje pytania…
Zaczął wstawać od
stołu, ale Bezimienna chwyciła go za ramię, pociągając z powrotem na ławę.
Poprosiła, żeby poczekał i napisała na odwrocie kartki: Czy wie pan coś na temat państwa Cameronów?
- Cameron… Coś mi to mówi – zamyślił się.
- Arnold Cameron był lotnikiem – wtrąciła się Maria. – O ile mnie
pamięć nie myli…
- A jego żona
i syn?
- Caroline pracowała chyba jako pielęgniarka, tutaj, w miasteczku.
Syn? Czy oni mieli syna…
- Mieli, moja prababka o nim opowiadała. Znała go – przypomniał sobie
Nathaniel.
- Tak, ale cała rodzina zginęła w wypadku. Tak, na pewno.
- Cóż, ja nic więcej na jego temat nie wiem. A teraz wybaczcie mi,
moje drogie panie, ale muszę was już opuścić. – Wstał od stołu i szybko wyszedł
z pomieszczenia.
- Pomogło ci to coś? – zainteresowała się pani Beaufort.
Czarnowłosa
pokręciła ze zniechęceniem głową. Wiedziała w chwili obecnej dokładnie tyle
samo, ile wcześniej. Żadna z zagadek się nie wyjaśniła. A zapewne w tym tempie
dojdą jeszcze nowe… Tylko gdzie znaleźć odpowiedź? Kto może wiedzieć? Nikt. No
właśnie. Zatem co robić? Biernie czekać? Chyba tylko to pozostaje…
- To ja już pójdę. Już i tak
wystarczająco przeszkodziłam. – Wzięła do ręki kurtkę i szybko ją założyła.
Jednak potrąciła jednym z rękawów szklankę z niedopitą herbatą. Szkło poturlało
się po stole i po chwili, zanim dziewczyna zdążyła je złapać, poleciało na
ziemię i rozbiło się w drobny mak. Czarnowłosa rzuciła się natychmiast do
zbierania co większych odłamków szkła.
- Zostaw – powstrzymała ją Maria. – Poczekaj, poczekaj… Te odłamki
ułożyły się w bardzo intrygujące znaki…
- Pani potrafi przepowiadać? –
Zdziwiła się, i to bardzo.
- A owszem, byłam kiedyś Cyganką – roześmiała się pani domu. – A teraz
słuchaj. Masz przed sobą długą drogę, pełną niebezpieczeństw. Żeby zdobyć coś,
na czym ci zależy, musisz pokonać samą siebie. Nie możesz się poddać ani
niczemu dziwić, czegokolwiek byś nie usłyszała bądź zobaczyła. Może i w
pierwszej chwili będzie to dziwne, ale… Znajome. Nie daj nikomu poznać, że się
boisz, wiele osób pragnie cię wykorzystać i załamać twoją potęgę. Dąż do
rozwiązania zagadek, choćby cię to wiele kosztowało… No, tyle.
Czarnowłosa miała
mętlik w głowie. Kolejne zagadki. Brak rozwiązania. O co w tym wszystkim
chodzi?! Dlaczego wszyscy grają ze mną w jakąś dziwną grę, której reguł ja nie
znam i najpewniej nigdy nie poznam?! Niech ktoś mi pomoże… Błagam! Męczę się
sama na tej drodze, nie wiedząc, dokąd mnie ona prowadzi i ile jeszcze zostało
do mety.
- Przepraszam za kłopot.
- Ależ to nic takiego, zaraz
to sprzątnę. Nie przejmuj się.
- To ja już może pójdę. Dziękuję
za wszystko. Do widzenia…
Wyszła z domu,
zamykając za sobą drzwi. Zapowiadał się nudny wieczór, a jutro – powrót do
szkoły. Na szczęście, przestał już padać deszcz, niebo wypogodziło się nieco.
Bezimienna postanowiła przebiec ten dzielący ją od domu odcinek. Kiedy znalazła
się już nad samym jeziorem, przystanęła, podziwiając jego spokojną
powierzchnię. Ostatnio tego właśnie jej brakowało. Spokoju…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz