Morze szumiało
niespokojnie, fale obmywały sypki piasek. Mewy krążyły niespokojnie tuż nad
powierzchnią wody, wypatrując kąsków nadających się do zjedzenia. Słońce już
dawno zniknęło za chmurami, sino-szare niebo zapowiadało sztorm. Powiał silny
wiatr, rozwiewając włosy Bezimiennej. Daleko na horyzoncie majaczyła zbliżająca
się mgła. Stojąca nieopodal na skale latarnia rozbłysła mlecznym światłem,
wskazując statkom drogę do portu. Coś wisiało w powietrzu, coś ciężkiego. Zimno
przenikało do szpiku kości, lecz czarnowłosa wciąż stała na plaży. Podczas, gdy
jej klasa siedziała w muzeum sztuki i zajmowała się oglądaniem obrazów, ona znajdowała
się tu. Nie miała ochoty tkwić w kolejnym dusznym pomieszczeniu, słuchając
przewodnika i przyglądając się niezbyt ładnym obrazom bądź rzeźbom.
Mimo, iż intuicja
ostrzegała ją, by nie zostawała dłużej nad morzem, ona i tak zostawała,
zamyślona i wpatrzona w spienioną taflę. Nie przeszkadzał jej nawet deszcz,
który zaczął padać kilka minut później i sprawiał, że całkowicie przemokła. Nie
mogła się oderwać od tego miejsca, miejsca swojskiego i bezpiecznego. Wiązała
ją magia. Usiadła na mokrym piasku.
Dlaczego akurat na mnie spadły te wszystkie
zagadki? Wciąż stoję w miejscu, nie wiem, kim jest Kuba Cameron. Nie wiem, skąd
na grobie jego rodziny wzięła się biała róża. Nie wiem, co oznaczają słowa
przepowiedziane mi przez Marię Beaufort. I, co najważniejsze, nie wiem, kto ze
mną igra. A że igra, to wiem na pewno. Mam tylko nadzieję, że zdążę go
przechytrzyć i przejrzeć jego plany…
Zapięła kurtkę
pod samą szyję i objęła się ramionami. Wiatr gwizdał jej w uszach, a bura mgła
zmieniła swoje położenie, znacznie się przybliżając. Dziewczyna pomyślała, że
mogłaby właściwie już wracać, ale szybko wygoniła ze swojej głowy tę myśl.
Wiedziała, że przy tej pogodzie wychowawczyni nie pozwoli jej klasie pójść nad
morze, a mieli to zrobić właśnie teraz, po południu. Jednak było zbyt
niebezpiecznie.
Dopiero, gdy
rozpętało się piekło, czarnowłosa wstała i postanowiła stąd zwiewać. Niebo
przecięły zygzaki błyskawic i uderzyły gdzieś daleko w wodę. Coraz większe
grzbiety fal docierały aż do latarni, stojącej na skalistych wysepkach. Echo
grzmotu potęgowało uczucie strachu, które zaczęło narastać w duszy
czarnowłosej. W dodatku mgła dotarła na plażę, zasłaniając wszystko burą
zasłoną. Nagła ciemność wystraszyła dziewczynę, nie wiedziała ona, dokąd idzie,
w jakim kierunku i jak daleko ma do wyjścia z piaszczystego terenu. Na domiar
złego, potknęła się i runęła z powrotem na piasek. Zaklęła w myślach, masując
obolałą kostkę.
Nagle usłyszała
złowieszczy chichot, od którego po jej plecach przebiegły ciarki. Wzdrygnęła
się i rozejrzała dokoła, próbując dostrzec cokolwiek. Zaczynała żałować, że
ośmieliła się wybrać na tę eskapadę. Usiłowała się uspokoić. Przecież to tylko złudzenie, nic więcej. Tam
nic nie ma. Spokojnie. Wdech… I wydech. Dostrzegła w mroku przed sobą nikłe
światło. Pewnie latarnia, pomyślała z
ulgą i pobiegła w tym kierunku. Wydostała się z obszaru mgły prosto w
oślepiającą jasność. Okręciła się na pięcie, stwierdzając, że to jednak tu. Nie
mogła jednak się cofnąć. Czuła się jak w klatce, drepcząc w kółko i nie mogąc
się wydostać z zaklętego koła. Śmiech znowu się powtórzył, tym razem
zdecydowanie bliżej. Czarnowłosa skuliła się, dopiero teraz poznając pełnię
najprawdziwszego strachu i koszmaru.
Zasłoniła rękami
uszy, nie chcąc słyszeć tego chichotu. Jej ciało pokryło się gęsią skórką. Nie
ustała na nogach i przyklękła na twardym podłożu. Nagle poczuła, że czyjaś ręka
zaciska się na jej ramieniu i unosi w górę. Zobaczyła nad sobą twarze trzech
młodzieńców, twarze niezwykle blade. Trzy pary czarnych oczu bez dna patrzyły
uważnie na czarnowłosą, przewiercając jej duszę na skroś. Mimo wszystko byli
przystojni. Bezimienna zacisnęła powieki. To
nie może być prawda. Po prostu nie może… Wiedziała, że ma przed sobą
Tsi’nach, pradawne demony morza, okrutne i złe stworzenia. A więc legendy nie
kłamią, oni istnieją naprawdę… Jeden z nich zamachnął się i kopnął czarnowłosą
w brzuch. Zwinęła się pod siłą ciosu, lecz nie upadła, podtrzymywana przez
pozostałą dwójkę. Kiedy kolejne uderzenie, tym razem wymierzone w jej głowę, ogłuszyło
ją, młodzieńcy puścili ją. Upadła na ziemię, pod ich stopy. W ręku któregoś z
demonów zalśnił nóż. Cienka strużka krwi pociekła po szyi i ramieniu
Bezimiennej, a ona sama, kopnięta ponownie, przestała już rozumieć, co się
dzieje.
Nagle usłyszała koło
siebie ostre warknięcie i zobaczyła białą, wilczą sierść. Przybyłe stworzenie
rzuciło się na trójkę napastników. Ci stracili odwagę do walki i uciekli w siną
dal. Bezimienna poczuła na swojej twarzy liźnięcie mokrego jęzora. Zaraz po tym
straciła przytomność.
Jaskrawe światło
jarzeniówki niemiłosiernie oślepiało. Wzrok potrzebował chwili, w czasie której
źrenice należycie się zwężały. Dopiero wtedy można było otworzyć oczy, co też
Bezimienna uczyniła. Pierwszą rzeczą, którą zarejestrowała, była wbita w jej
nadgarstek igła połączona cienkim wężykiem z kroplówką. Potrząsnęła głową z
niedowierzaniem i oparła się na łokciach, próbując usiąść. Zmrużyła oczy,
dopiero teraz powracała jej pamięć o wcześniejszych wydarzeniach. Demony. Wilk.
Uderzenia. Krew na czole... Zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na
łóżko. Dopiero teraz jej wzrok spoczął na stojącym obok łóżka białym stoliku,
potem na ścianach w tym samym kolorze. Zaraz naprzeciwko niej znajdowało się
okno z niebieską firanką i kwiatem fiskusa na parapecie. Obok stało drugie
łóżko, starannie pościelone i pozbawione śladów czyjejkolwiek bytności tutaj.
Bezimienna westchnęła, zanosiło się bowiem na wyjątkowo nudne i samotne
popołudnie. Wbrew jej oczekiwaniom, drzwi izolatki otworzyły się już po paru
minutach i do środka weszła kobieta, w osobie której czarnowłosa rozpoznała
swoją wychowawczynię. Zaraz za nią wsunął się wysoki mężczyzna w białym kitlu,
zapewne lekarz, dzierżąc w ręku notes i długopis. Złożył te przybory na podołku
dziewczyny i odsunął się o krok.
- Napędziłaś nam wszystkim stracha – odezwała się nauczycielka,
przewiercając ją spojrzeniem na wylot. – Niewiele brakowało, byś została na tej
plaży. Znaleźli cię policjanci patrolujący po sztormie to miejsce – wyjaśniła,
widząc zaskoczony wzrok swej podopiecznej. – Burza skończyła się równie nagle i
szybko, jak się zaczęła, a ty leżałaś na piasku, krwawiąc. Panowie zadzwonili
na pogotowie i przywieźli cię tutaj. Zastanawiasz się zapewne, jak ja cię
odnalazłam? Otóż po twojej ucieczce bardzo się wystraszyłam, zadzwoniłam na
policję. Powiedzieli mi, że znaleźli właśnie czarnowłosą dziewczynę – ciebie –
i umieścili w szpitalu.
- Pamiętasz coś z tego, co się wydarzyło? – zapytał lekarz. – Czy
pamiętasz, jak wyglądali sprawcy?
Dziewczyna potrząsnęła
głową. W rzeczywistości doskonale wiedziała, kto ją pobił, ale nawet, gdyby to
im powiedziała, uznaliby ją za wariatkę.
- Cóż. Amnezja. Zdarza się. – Mężczyzna poklepał ją pokrzepiająco po
ręce. Zostaniesz tu jeszcze kilka dni na obserwacji.
- Ile dokładnie?
- Możliwe, że pięć, wszystko zależy od tego, jak będzie wyglądać
sytuacja.
- Pięć?! Aż tyle…? Ale ja mam
wtedy bal…
- Piątego od teraz, mówisz? – uśmiechnął się. – Jeszcze zobaczymy.
Po tych słowach
zarówno ich nadawca, jak i starsza kobieta opuścili pokój.
Czarnowłosa
przewróciła się na drugi bok, zatykając sobie uszy i próbując nie słyszeć
przejmującego wilczego wycia. Dokładnie to samo powtarzało się każdej
poprzedniej nocy spędzonej w szpitalu. Ta była już czwartą i zarazem ostatnią,
z czego Bezimienna się cieszyła. Zaraz potem przypomniała sobie o wilku i
posmutniała, gdyż była niemalże pewna, że to ten sam, który wyrwał ją ze
szponów Tsi’nach.
Jednak liczył się
tylko jutrzejszy bal, nic więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz