Przed nią
zmaterializowała się przezroczysta sylwetka niewysokiego chłopaka. Była
przekonana, że już umiera, skoro widzi zjawy. Rozpoznała bowiem syna dawnych
właścicieli domu, w którym obecnie mieszkała, Kubę. Znała go jedynie ze zdjęć
pozostawionych przez państwo Cameron, zdjęć, które kurzyły się już od paru lat
w albumach ustawionych w równym rzędzie w jednym z licznych pokoi.
Prawdopodobnie miał na sobie rzeczy, w których zginął – czarny podkoszulek i
dżinsowe spodnie. Coś jej pokazywał, nie mogła jednak zrozumieć, o co chodzi.
Zrozpaczona i bliska obłędu, zamknęła oczy. Niech
śmierć w końcu nadejdzie. To jest męka… Miała wrażenie, że w jej ciało
wbijają się drobne igły. Płuca płonęły, rozpaczliwie domagając się tlenu.
Dopadł ją nieznośny ból głowy, pulsujący i rozsadzający czaszkę. Ciało
odrętwiało, zaciśnięte w pięści dłonie zbielały. W dodatku skurcz mięśni wciąż
nie ustępował. Do uduszenia brakowało niewiele. Dziewczyna przestała już
walczyć, nie miała na to siły. Wiedziała, że nikt nie przyjdzie jej z pomocą.
Gwałtownie wciągnęła wodę przez usta.
W tej samej chwili usłyszała głośny plusk i
bynajmniej nie były to uderzające o taflę wody sporej wielkości krople deszczu.
Czyjaś dłoń zacisnęła się mocno na jej nadgarstku, pociągając w górę.
Czarnowłosa pomogła sobie nieco rozpaczliwymi ruchami rąk. W końcu jej głowa
przebiła powierzchnię jeziora. Szybko wypluła wodę i jeszcze przez długą chwilę
zanosiła się kaszlem. Wreszcie mogła odetchnąć rześkim powietrzem, co też
uczyniła. Poczuła, że na jej twarz spadają kolejne łzy ołowianego nieba.
Otworzyła oczy. Dopiero teraz przyjrzała się swojemu wybawcy i poczuła, że jej
serce bije szybciej. Był to ten sam brunet, z którym zderzyła się w drzwiach
szkoły. Nie puszczając nadgarstka, odholował ją do brzegu i wyciągnął z wody.
Legła na mokrym piasku, trzęsąc się z zimna i bólu. Chłopak przykucnął obok i
podał jej swoją kurtkę, za co podziękowała skinięciem głowy. Po chwili skurcz
całkowicie zniknął i mogła wreszcie wstać. Szybko założyła porzuconą uprzednio
spódniczkę, wstydząc się obecności chłopaka. Cieszyła się, że jej policzków nie
kalał nigdy zdradliwy rumieniec, ujawniający zwykle wszelkie uczucia. A
Bezimienna nie zamierzała się nimi dzielić z nikim. Stojący naprzeciw niej
chłopak był dobrze zbudowany, pod czerwoną koszulką rysowały się mięśnie.
Brązowe, długie kosmyki zatknął za uszy, patrząc na nią oczami identycznego
koloru. Uśmiechał się kpiąco, taksując ją wzrokiem.
- Jesteś tą słynną Dziewczyną Bez Imienia, jak mniemam – przerwał w
końcu przykrą ciszę.
Przytaknęła lekko, nawijając na palce czarny kosmyk.
- Miło mi cię poznać osobiście – stwierdził. – Madame, jam jest Dawid,
uniżony sługa waszej królewskiej mości! – Skłonił się. Bezimienna nie mogła
powstrzymać śmiechu, choć ciągle się trzęsła z zimna. Nie czuła się najlepiej,
wiedziała, że ma gorączkę i powinna się położyć. – Chodź. Zaprowadzę cię do mojego
domu, to nie jest daleko…
Pokręciła szybko głową. Ułożyła dłonie na kształt liter, przekazując
chłopakowi swoje słowa.
- M… Ó… J… D… O… M… I… Przepraszam, J… E… S? T… B… L… I… Z… Nie… Ż. E…
J. Mój dom jest bliżej – powtórzył. – Czyżby?
Pokazała coś za jego plecami. Odwrócił się i podążył za jej wzrokiem.
Ujrzał stojący niedaleko na wzgórzu dom. Uniósł brwi, nie dowierzając. Jednak
czarnowłosa już się wspinała ścieżką prowadzącą ku ponuremu budynkowi. Wzruszył
ramionami i spojrzał na wzburzone wody jeziora. Trzciny kołysały się, ich
wiotkimi łodygami miotał wiatr – podobnie, jak włosami Dawida. Szumiały drzewa,
rosnące niedaleko brzegu. Wydawało się, że całe jezioro wraz z okolicami jest
położone na końcu świata, gdzie nikt nie ma odwagi się zapuścić. Tylko dwoje –
on i ta tajemnicza czarnowłosa dziewczyna – przekroczyli nieustanowioną
granicę. Ironia losu bywa przezabawna, gdyż właśnie w tym jeziorze utonęła
matka Dawida. Chłopak otrząsnął się z ponurych myśli, włożył ręce do kieszeni i
dołączył do czekającej na niego dziewczyny.
Razem
przekroczyli próg domostwa, które z daleka wyglądało na opuszczone. Po
drewnianej fasadzie wspinał się uparcie bluszcz, którego kaskady zwisały nawet
nad samym wejściem. Gmach był dwupiętrowy, z wieloma oknami. Żeby znaleźć się w
środku, trzeba było przejść przez drewnianą werandę, której deski skrzypiały
niemiłosiernie pod każdym krokiem. Dawid dostrzegł w kącie niewielką stertę
drewna, zapewne przeznaczonego na opał. Na parapecie jednego z okien tarasu
przysiadł czarny kot, wylizując metodycznie swoją sierść. Słysząc dwójkę
wkraczającą na jego teren, podniósł głowę, obdarzając ich przenikliwym
spojrzeniem zielonych oczu, niemalże identycznych z kolorem tęczówki jego pani.
Drzwi, otwarte przez czarnowłosą za pomocą klucza, ktoś po wielokroć malował i
obecnie farba złaziła, ukazując surowe drewno. W połowie ich wysokości
znajdowała się drewniana kołatka z głową lwa, nieużywana już od dawna. Dom ten
rzadko kiedy przyjmował gości, niewielu przekraczało jego próg.
W miarę, jak zagłębiali
się w pomieszczenia domostwa, pierwotne wrażenie opuszczenia się wzmagało. Na
półkach z książkami osiadła gruba warstwa kurzu, to samo było z podłogą, na
której odcisnęły się jednak ślady czyichś stóp, prowadzące do schodów. Panujące
ciemności rozpraszało blade światło żarówek. Gdzieniegdzie w kątach widniały
dość sporej wielkości pajęczyny. Brudne szyby okien rozpaczliwie domagały się
umycia. Na rozlatujących się komodach stały liczne figurki tancerek, słoników i
aniołków z nadłamanymi przez ząb czasu skrzydełkami. W jednym z pokoi wokół
okrągłego, dębowego stolika, stały dwa wyglądające na wygodne fotele. Dawało
się jednak zauważyć wytarte oparcia, a każda próba siedzenia na nich kończyła
się kaszlem spowodowanym przez tumany kurzu. W powietrzu rozchodziła się dziwna
woń, charakterystyczna dla starych, zaniedbanych domów.
Licealista
wzdrygnął się, lecz przynaglany przez Bezimienną, ruszył za nią na wyższe
piętro. Tu już poczuł się raźniej, bowiem atmosfera zaduchu i grozy nie dawała
o sobie znać tak silnie. Wyczuł, że tylko obecność Dziewczyny Bez Imienia nie
pozwala duszy domu całkowicie umrzeć. Wytarty dywan, rozłożony na korytarzu,
tłumił echo ich kroków. Ciemnopomarańczowe ściany zdobiły liczne portrety
wąsatych mężczyzn z szablami u boków, nierzadko jadących konno, oraz dostojnych
dam z wachlarzami w dłoniach. Chłopakowi wydawało się, że wszyscy patrzą prosto
na niego, mówiąc głośno: Intruz, intruz przekroczył próg domu… Wzdrygnął się i
zaraz otrząsnął z ponurych myśli. Wszedł za czarnowłosą do jej pokoju,
niewielkiego, lecz przytulnego pomieszczenia. Nie znajdowało się tu zbyt wiele
mebli, jedynie posłana kanapa, komoda z licznymi zdjęciami w ramkach i
figurkami, dębowa szafa oraz biurko ze sporą ilością książek.
- Chcesz herbaty? – spytała
Bezimienna za pomocą palców.
- Z chęcią.
- Dam ci jakieś rzeczy,
przebierz się. Nie należały one do mnie, tylko do dawnych właścicieli, sądzę
jednak, że nie mieliby nic przeciwko. – Podała mu jakieś spodnie i koszulę.
Ściągnęła też z siebie jego kurtkę i oddała mu. – Dziękuję. Dziękuję za wszystko… Za chwilę wrócę. Ściągnij te mokre
ciuchy…
Wyjęła z szafy
suche ubrania i ruszyła do łazienki się przebrać, po czym zrobiła w kuchni
herbatę z miodem i cytryną – najlepszą w taką pogodę. Położyła kubki na tacy i
zaniosła to wszystko do swojego pokoju.
- Te obrazy w korytarzu… To twoi przodkowie? – przerwał w końcu
niezręczną ciszę.
- Nie. Owe malowidła należały do
poprzednich właścicieli domu, zapewne to ich krewni. – Dawid już bezbłędnie
rozpoznawał znaki, w które układały się palce dziewczyny, dzięki czemu mogła
ona znacznie przyspieszyć tempo ich pokazywania. Uniósł głowę, napotykając
spojrzenie zielonych oczu. Uśmiechnął się.
- A twoja rodzina nie pochodziła z domu szlacheckiego? Wyglądasz jak
prawdziwa szlachcianka.
- Za króla Sasa jedz, pij i
popuszczaj pasa? Nie wiem. Nie znałam moich rodziców, nie wiem o nich nic. –
Odwróciła głowę. Fala dreszczy powróciła.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłem… Nie chciałem. – Dawid poczuł się
niezręcznie. Przeklinał teraz swoje nieprzemyślane słowa. No tak, dyplomacja
nigdy nie była twoją mocną stroną. Stosowałeś raczej prawo siły niż słowa, tak
delikatne, tak ulotne… Łatwo mogły zranić, ale też i wynieść kogoś na wyżyny
szczęścia.
- Nic się nie stało –
odparła.
- To ja już pójdę. – Odłożył na stolik pusty kubek i wstał z kanapy. –
Rzeczy ci zwrócę w szkole, jutro, gdy tylko cię znajdę.
- W porządku. – Odprowadziła
go pod drzwi, zastanawiając się, jak się nazywa owo uczucie, które nią
zawładnęło. Czy to jest miłość? Całkiem możliwe, ale nie do końca pewne.
Podeszła do półki
z albumami i wyjęła jeden. Przekartkowała go, szukając jednego zdjęcia.
Wiedziała, że ono gdzieś tu musi być. O, wreszcie. Nie myliła się, widniał
bowiem na nim ten sam chłopak, którego ducha widziała w jeziorze. Zaczęła się
zastanawiać, o co chodzi i czy czasem nie ma halucynacji. No bo komu
racjonalnemu ukazują się zjawy nieżyjących osób? Nikomu. No właśnie. Zatem
schizofrenia?
Postanowiła, że
następnego dnia pójdzie na cmentarz odwiedzić grób rodziny Cameronów.
Obiecywała to sobie już od dawna, ale jakoś tego nie dotrzymała. Pamiętała, że
dawni właściciele jej domu zginęli w wypadku, ale jakim – tego nie wiedziała i
postanowiła sprawdzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz