Ściółka szeleściła niepokojąco pod ich
stopami, gdy przedzierali się przez gęste chaszcze, nierzadko torując sobie
drogę za pomocą ostrza. Mimo tego, że drzewa rosły tu zwarto, nie chroniły ich
przed promieniami słonecznymi, zsyłając gorąco i wilgoć. Wydawało im się, że
cała woda z organizmu zdolna jest wyparować. Próbowali się wachlować czym
popadło, lecz przynosiło to naprawdę mizerne rezultaty i tylko potęgowało
gorąco. W dodatku zjawiły się komary, niewielkie, żądne krwi bestie, które potrafiły przesiedzieć jakiś czas w ukryciu, by potem
znienacka zaatakować i zabrać trochę swojego „pożywienia”.
Bezimienna czuła,
że mokra od potu koszulka przykleiła się do jej pleców. W skórę wrzynał się pas
od kołczanu pełnego strzał, sam łuk również ciążył. Przez większość czasu
trzymała również w dłoni krótki nóż z przepiękną rękojeścią, ucinając sobie w
ten sposób zawadzającą roślinność.
W uszach
dziewczyny wibrowało brzęczenie owadów, którego powoli zaczynała mieć
serdecznie dosyć, zwłaszcza, że od pewnego czasu był to jedyny słyszalny
dźwięk. Śpiew ptaków już dawno umilkł, co stawało się dość niepokojące. Na tyle
niepokojące, że po plecach przechodziły ciarki.
Brunetka była
zmęczona, mięśnie nóg nie chciały już jej nieść i lada moment mogły odmówić jej
posłuszeństwa. Wiedziała, że powinna choć przez krótką chwilę odpocząć, gdyż w
przeciwnym razie zwyczajnie zemdleje, zanim zdąży choćby wykrzyczeć imię
Dawida. Oczywiście, gdyby tylko była w stanie to uczynić. Przed oczami zaczęły fruwać czerwone i czarne plamy.
Dziewczyna już
miała się odwrócić i powiedzieć o tym swojemu chłopakowi, kiedy powietrze
przeszył potworny krzyk. Poczuła, że dłoń brązowowłosego obejmuje ją i pociąga
na ziemię, na kolana, jednocześnie osłaniając. Serce Bezimiennej zaczęło się
gwałtownie tłuc o żebra, a krew zabuzowała w żyłach. Do głowy uderzył nagły
przypływ adrenaliny. Dziewczyna ścisnęła mocniej rękojeść noża mocniej w garści, aż zbielały
jej kłycie. Spojrzała w górę, zobaczyła jednak tylko przemykający nad głowami
obojga czarny cień.
– Co to było? – Jej palce szybko poruszyły się w urzekającym tańcu
słów, upuściła na ziemię nóż, po to tylko, by zaraz go chwycić z powrotem.
– Crincon. – Dawid pochylił się do niej, by wyszeptać tę nazwę do jej
ucha. Ona sama miała problem z usłyszeniem i zrozumieniem tego, gdyż słyszała
je po raz pierwszy. – Ptak. Drapieżnik. Potem ci... – Nie zdążył dokończyć,
gdyż właśnie wtedy poczuli mocne uderzenie w plecy. Poderwali się
błyskawicznie, rozumiejąc, że to tylko gwałtowny podmuch wiatru. Stanęli do
siebie tyłem, obserwując otoczenie. Nie wiedzieli, z której strony nadejdzie
niebezpieczeństwo, ale że nadejdzie – tego byli pewni. Bezimienna miała o tyle
gorzej, że nie miała pojęcia, jak owo zagrożenie ma wyglądać. Cóż, za takowe
wszakże można uznać wszystko, co nie ma przyjaznych zamiarów i się rzuca z
pazurami i kłami na ciebie, pocieszyła się w myślach. Sięgnęła na plecy po łuk
i nałożyła na niego strzałę, schowawszy uprzednio nóż. Nie lubiła walczyć tym
ostrzem; jej nowa broń była bardziej dalekosiężna.
Nieopodal w
zaroślach zobaczyli ruch i po chwili wyłonił się z nich ogromny, majestatyczny
ptak. Pierwszym, co zobaczyła Bezimienna, był zakrzywiony, ostry dziób i czarne
oczy, wpatrujące się z uwagą w nią i Dawida, który zdążył w porę się obrócić.
Potem w polu widzenia dziewczyny znalazły się piękne, trójkolorowe pióra – na
łbie czerwone, na grzbiecie i brzuchu białe, na obrzeżach zaś skrzydeł czarne.
Wyglądał cudownie, to musiała przyznać. Jednak co z tego, gdy na pewno nie ma
pokojowych zamiarów…
Zanim zdążyła
napiąć cięciwę, otrzymała mocne drapnięcie pazurami w ramię. Drapnięcie to
zdarło materiał koszulki, dotykając również skórę i raniąc ją. Sama dziewczyna
poleciała też do tyłu, uderzając mocno plecami o ziemię. Na szczęście ściółka
zamortyzowała nieco upadek. Bezimienna przypadkiem wypuściła z dłoni łuk, który
wylądował tuż obok niej. Chwyciła go szybko, siadając. Nie przejęła się raną,
tylko wstała i wyciągnęła nową strzałę. Mrużąc oczy, wpatrywała się w walkę
ptaka i Dawida, który nie tylko nie dał się zranić, ale też i doskonale sobie
radził. Za dobrze mu idzie jak na osobę, która pierwszy raz trzyma w dłoni
miecz, pomyślała. To nie jest normalne, przecież zwykle potrzeba lat na
wyćwiczenie sprawnej ręki… Można mieć talent, to prawda, ale talent to nie
wszystko, on nie zastąpi prawdziwych umiejętności. Tak samo jak ona, która
ćwiczyła strzelanie z łuku kilkakrotnie, a wciąż nie była w pełni
usatysfakcjonowana z osiąganych wyników. Mogło być lepiej, wiedziała o tym, ale
pocieszała się, że już przynajmniej trafia tam, gdzie powinna. Nie widziała
zaś, by Dawid w jakikolwiek sposób ćwiczył. Wzruszyła ramionami, nic nie rozumiejąc.
Napięła mocno
łuk, celując w majestatycznego ptaka, czekając na dogodny moment do strzału. Chciała
to zrobić tak, by nie trafić czasem przez przypadek w Dawida, co mogło się
okazać trudniejszym przedsięwzięciem niż myślała. Sylwetka chłopaka stała się
bowiem jedynie zamazanym cieniem, gdy ten walczył z ptakiem, usiłując go zabić.
Trzeba przyznać, iż mimo całkiem sporej masy i wielkości, potwór nie był
nowicjuszem w walce. Tak się składało, że jej chłopak też nie, więc siły
zostały rozłożone mniej więcej równo. Bezimienna odnosiła wrażenie, że to jest
sen, jakaś iluzja, ułuda. Szło im zbyt dobrze, zbyt płynnie, jakby byli w
transie, nie, nie w transie, w zmowie! Pytanie tylko, przeciwko komu. Przed jej
oczami czas jakby spowolnił, zarówno Dawid, jak i ptak poruszali się w znacznie
wolniejszym tempie. Ich kontury przez krótki czas wyraźne, niezamazane, choć
sami walczący pewnie tego i tak nie czuli, pochłonięci sobą.
Dziewczyna była
przekonana, że tu nie pasuje, że w tym miejscu, tu i teraz nie powinno jej być.
Miała wrażenie oderwania, niedopasowania, nie wiedziała jednak, dlaczego. Przyszło
jej do głowy zerwanie tej dziwacznej więzi walczących, zniszczenie pięknego
obrazka. Napięła mocniej cięciwę. Strzała przecięła powietrze z cichym świstem
i utknęła pomiędzy białymi piórami, spomiędzy których wolnym strumieniem
zaczęła wypływać szkarłatna posoka. Ptak upadł na ziemię, przerywając rytm.
Zaskoczony Dawid odwrócił się na chwilę w stronę Bezimiennej, popełniając tym
samym ogromny błąd. Ostre pazury umierającego ptaka zadrasnęły mocno jego plecy,
powalając na ziemię. Dziewczyna wypuściła kolejną strzałę, przyspieszając
agonię drapieżnika. Ptak wydał ostatni, przeszywający krzyk i ostatecznie padł.
Brunetka narzuciła
błyskawicznym ruchem na plecy łuk i podbiegła do Dawida, wciąż klęczącego na
ziemi. Zdarła jego koszulkę z zamiarem przyjrzenia się jego ranie.
Wiem, wiem, wiem! Nie było mnie długo, koszmarnie długo, sam rozdział też
jest koszmarny, pewnie pełno w nim błędów i w ogóle... Przepraszam was mocno,
nie miałam czasu, siły, weny... Dopiero wczoraj pojawiła się ta ostatnia,
dzięki czemu jest i rozdział dwunasty. Kiedy następny? Nie wiem. Teraz
zaczynają się wakacje, więc może będę miała więcej czasu na pisanie. Jeszcze
raz najmocniej przepraszam za przerwę.