Iskrzący aniele, nie dostrzegałam
twych złych intencji, uczuć ku mnie.
Upadły aniele, powiedz mi czemu,
Jaki jest powód, cierń w twoim oku?
Zobaczyła, że
wszystko przed jej oczami się rozmywa, zamieniając w kolorowe smugi. Wiatr
zagwizdał w jej uszach. Zamknęła oczy, czując nagłe zimno. Nagły podmuch zmiótł
ją z nóg; osunęła się na ziemię, na kolana, boleśnie ocierając skórę. Jej umysł
wypełnił się tysiącem sprzecznych myśli. Nie wiedziała, co się dzieje, gdzie
jest i kto krzyczał. Pragnęła tylko, by przeraźliwy, niemal krystaliczny gwizd
ucichł i przestał wbijać się echem w komórki jej ciała. Miała wrażenie, że to
czarodziejski wiatr, który ma za zadanie ją złamać, zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Nie była już zdolna do myślenia. Zaciskała mocno powieki,
zatykając jednocześnie palcami uszy. Zwinęła się w kłębek, czując przenikający
cały organizm ból.
Potem nadeszło
otępienie, po krótkiej zaś chwili wszystko znikło równie nagle, jak się
pojawiło. Bezimienna, właściwie Kerana, mogła już otworzyć oczy, które musiały
się jednak najpierw przystosować do oślepiającego światła. Dotąd znajdowała się
w całkowitych ciemnościach, więc była to dla niej miła odmiana. Uniosła głowę.
Wciąż klęczała. I nie miała zamiaru się podnosić, gdy dostrzegła – i rozpoznała
– znajdujące się w sali postacie. Tuż przed nią stał ten sam starzec, który
napoił ją winem. Teraz już wiedziała, że to nie było, a jedynie pułapka.
Pułapka zastawiona na nią przez Czarnoksiężnika. Zrozumiała to, gdy tylko ów
stary mężczyzna zaczął się przemieniać w młodzieńca o złotych włosach i
lśniących zimnym błękitem oczach. Miał na sobie czarne szaty, kontrastujące z
jego wyglądem. Jednak z całej postaci wyzierało zło, mocno kłując Keranę. Nie
czuła się komfortowo tak blisko jego potwornej aury, lecz jakoś musiała to
wytrzymać.
Zmrużyła oczy,
przenosząc wzrok na przykutą do ściany postać. Wyglądała na starszą od
Czarnoksiężnika. Starszą i zmęczoną, poznała to po sposobie ułożenia ciała.
Napotkała wzrok tajemniczego mężczyzny. W jego oczach koloru mętnej wody czaiło
się cierpienie. Znalazła w nich również smutek. Oczy nigdy nie kłamią… Choć ciało coś ukryje, to one nie zdołają nigdy
tego uczynić.
Skądś znała tego
mężczyznę. Nie wiedziała jednak, skąd… Powiodła wzrokiem po jego poszarpanym
ubraniu, którego właściwie nie było – od pasa w górę był nagi, co pozwalało
podziwiać wydatną muskulaturę. Zawahała się.
Jej spojrzenie
powędrowało ku dwóm drobnym dziewczynom, trzymanym przez rosłych Tsi’nach.
Przyjrzała się im uważniej. Jedna z nich była niższa i najwyraźniej młodsza,
choć obie musiały być starsze od Kerany. Miały na sobie przewiewne, białe
sukienki, choć wyraźnie poplamione i od dawna niezmieniane. Włosy obu dziewcząt
wyglądały na od dawna nieczesane – splątane i skołtunione, opadające ciemną
falą na plecy. Ich oczy… Kerana spojrzała na nie jeszcze raz, nie dowierzając. Nie, to niemożliwe… Ich oczy odznaczały
się tą samą barwą co jej, intensywnej zieleni. W dodatku czaił się w nich lęk,
niepewność o jutro przemieszane jednocześnie z przestrogą. Teraz już jednak
nieco za późno na ostrzeżenia…
W ich sylwetkach Kerana widziała
coś znajomego. Bardzo znajomego. Nie wiedziała jednak, co to jest. Szybko się
poddała i zrezygnowała z prób rozwiązania zagadki w imię dalszego rekonesansu.
Oprócz dwóch sióstr, ich strażników, przykutego do ściany – zapewne – ojca i
Czarnoksiężnika, znajdowało się tu jeszcze paru Tsi’nach, zapewne mający
stanowić swoistego rodzaju zabezpieczenie.
Dziewczyna dostrzegła kogoś
jeszcze. Kogoś, kogo rozpoznała natychmiast. Poderwała się na równe nogi, nie
kryjąc łez i wpatrując się w szczupłą sylwetkę.
– Dawid?!
Myślałam, że… zginąłeś… – wyjąkała. – Jak to możliwe?! To jakieś kłamstwo…!
Ona mówi. Odzyskała mowę! Jak… jak to
możliwe?!
– Wyjaśnienie
zagadki jest całkiem proste – zaczął dobrodusznie Czarnoksiężnik, kładąc dłoń
na ramieniu chłopaka, którego brązowe oczy wpatrywały się w znieruchomiałą
dziewczynę. – To była jedynie sztuczka mająca na celu przekonanie cię, iż
zostałaś sama. Zresztą zawsze byłaś sama…
Zielone oczy
Kerany zdawały się przewiercać chłopaka na wylot. Już wiedziała, co usłyszy.
Wprost dygotała z wściekłości. Sam Dawid poczuł, jak zresztą i przez ostatnie
dni, zżerające go poczucie winy.
– Bowiem Dawid
jest Tsi’nach – dokończył dobitnie jej przeciwnik. – Zawsze był. Otrzymał
jedynie ode mnie polecenie szpiegowania cię. Rozkochania ciebie w nim nie
planowałem, przyznaję – stwierdził rozbawiony – ale wyszło to jeszcze lepiej
dla mojego planu. Zresztą od początku wiedziałem, że posłuży mi do jego
realizacji… To właśnie on uniemożliwiał ci poszukiwania i wymazał z mapy
miejscowość Awran. – Jego ton był dziwnie poufały, jakby opowiadał dziewczynie
bajeczkę na dobranoc, a nie zdradzał ważne tajemnice. – A jeśli chodzi o jego
pseudo śmierć – wzruszył ramionami – była ona zaaranżowana. Kilku moich
podwładnych niby się na niego rzuciło, wystrzelając kulę w powietrze zamiast
trafić w niego. Chodziło jedynie o to, byś uwierzyła, że jesteś sama. Bez
żadnych sojuszników. A na końcu miał przyprowadzić cię do mnie… Tak, moja
droga… – Urwał wreszcie, pozwalając Keranie na zadanie cisnącego się jej na
usta pytania.
– Więc to
wszystko… To była fikcja? Jedna wielka mistyfikacja…? Nie! Niemożliwe…! – Czuła
się oszukana jak jeszcze nigdy dotąd. Wierzyła w miłość, wierzyła, że uczucia,
które chłopak do niej żywił, były prawdziwe! Ale jednak nie. Nie warto ufać
ludziom. A właściwie to nie-ludziom. Zaczęła płakać. Gorycz. Oto, co
zdominowało jej umysł. Zachwiała się. Osunęłaby się na podłogę, gdyby Dawid jej
w porę nie złapał i nie przytrzymał. Jego uścisk okazywał się bardzo znajomy…
Nie chciała jednak teraz o tym myśleć, nie po tym, kiedy ją tak okrutnie
oszukał. – Puść mnie!
Wyrwała mu się i
cofnęła się o kilka kroków, jak małe, zaszczute zwierzątko. Brunet uniósł ręce
w przepraszającym i jednocześnie błagalnym geście.
– Nie zrobię ci
krzywdy… – powiedział cicho.
– Akurat –
prychnęła. Głos jej zadrżał, wiedziała to, ale nie mogła już cofnąć swoich
słów. – Nie zbliżaj się do mnie. Nie zbliżaj się, do cholery! Ty pieprzony… –
Zaczęła się krztusić słowami. Chciała rzucić w jego stronę najgorsze obelgi,
jakie znała, lecz uparte wyrazy nie chciały przejść przez jej gardło. Czuła na
sobie spokojny wzrok brązowych oczu i to podziałało na nią uspokajająco.
Uspokajająco?! IDIOTKA! On ci zrobił coś
gorszego, niż można zrobić w świecie…
W zapadłej nagle
ciszy oboje usłyszeli śmiech. Cichy, zimny. Śmiech Czarnoksiężnika.
– Oj, Kerano,
Kerano, jakaś ty głupiutka i naiwna. – Pokręcił głową z niezadowoleniem,
przestawszy się śmiać.
Obrzuciła go
nienawistnym spojrzeniem.
– Jesteś słodka,
gdy się złościsz – rzucił wesoło. – I jestem pewien, że Dawid to potwierdzi,
nieprawdaż, Dawidzie? I sądzę, że twoje siostry
i ojciec z pewnością się ze mną zgodzą.
Siostry? Ojciec? W jej głowie zaszumiało
od przypływu informacji. Niby część rzeczy się wyjaśnia, ale jeszcze nie wie
wszystkiego…
– Nie wiedziałaś?
– Czarnoksiężnik spojrzał na nią z udawanym zaskoczeniem. – Twój ojciec to Król
Mórz… Twoje siostry – władczynie wody… I ty, ostatnia z tej trójki, której mi brakowało
do kompletu. Jesteś Panią Jeziora, Kerano.
– Jak… jak to
możliwe? Skąd wiesz, że to ja? – wyszeptała, jeszcze bardziej zszokowana – o
ile to w ogóle było możliwe. Jakimś cudem wiedziała, że stojący naprzeciwko w
dumnej pozie mężczyzna nie kłamie, choć było to całkiem możliwe. Jednak nie tym
razem. I wciąż nie wiedziała, dlaczego teraz już może mówić, oczekiwała
wyjaśnienia tej zagadki.
– Panuję nad
oceanami… A one niosą różne tajemnice, ta zaś była największą Tajemnicą Wody. –
Rozciągnął wargi w uśmiechu. – Chcesz posłuchać swojej historii? Proszę bardzo.
Zaczęło się od pojedynku twojego ojca i mojego… Nie będę ci opowiadał jego
szczegółów, bo to nieistotne, ważne jest natomiast to, że ja wygrałem. Nagrodą
miało być całe podwodne królestwo wraz ze wszystkimi jego skarbami… Lecz
największymi skarbami byłyście wy,
ukochane córki mojego głupiego przeciwnika…
Nieładnie lekceważyć potęgę Władcy Mórz.
– Wasz ojciec
zrozumiał, co się święci i kazał wam trojgu uciekać. Wypełniłyście jego rozkaz,
lecz otrzymałyście przy okazji od niego blokadę, choć nie zdawałyście sobie
sprawy z jej obecności. Przez to straciłyście mowę i pamięć o waszym
królestwie. Tylko w ten sposób mogłyście być bezpieczne. Wydawało się więc, że
zostałem przechytrzony, ale nie. Twoje siostry znalazłem dość szybko, tylko
ciebie tropiłem długo. Bardzo długo. W końcu zdecydowałem się na użycie Dawida
jako przynęty… I podziałało. Zaś teraz mówisz, bo blokada miała się cofnąć, gdy
tylko przestąpisz próg tego pałacu, nie była zupełnie trwała.
Jeżeli Kerana
dziwiła się, że jej odzyskana rodzina nie odzywa się, tylko lustruje ją
smutnymi spojrzeniami, to teraz już wiedziała, dlaczego tak jest – otrzymali
podobne blokady, jak ona niegdyś, z tą różnicą, że u nich pamięć funkcjonowała
świetnie.
– Pytanie,
dlaczego zdradzasz mi to, co powinno pozostać w tajemnicy – zdołała wymówić
błąkające się w jej umyśle już od dłuższego czasu pytanie.
– I tak zginiesz,
tajemnice nie ujrzą światła dziennego. – Po raz kolejny wzruszył ramionami. –
Więc nie ma żadnej przeszkody ku temu, a ty przecież chcesz poznać odpowiedzi,
prawda? Jeszcze zanim zaczniemy walczyć… A wiem, że to się stanie, bo ty się
nie poddasz… Niestety, złotko, chyba będę cię musiał zabić, bo jesteś zbyt
krnąbrna i za dużo wiesz, żeby cię zostawić przy życiu – westchnął ciężko. – To
samo, niestety, muszę powiedzieć o twojej rodzinie. A więc na pierwszy ogień
pójdziesz ty… A potem twoje piękne siostry – choć ty sama jesteś równie śliczna
jak one – i na końcu wasz ojciec. Ale, ale! Zajmijmy się najpierw wyjaśnianiem
wszystkich zagadek. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– Kuba Cameron. –
Przypomniała sobie nagle sylwetkę chłopaka, którego zobaczyła kiedyś, dawno,
dawno temu, gdy pewnego dnia była bliska utopienia się w jeziorze. To
przyniosło kolejne olśnienie… To dlatego
zawsze mnie tak ciągnęło do jeziora i pływałam w nim nawet wtedy, kiedy
normalny człowiek by się nie odważył do niego wejść! Pani Jeziora…
– Ach, tak –
powiedział z ociąganiem Czarnoksiężnik. – Syn poprzednich właścicieli domu, w
którym mieszkałaś… Próbował cię ostrzec, dać jakiekolwiek wskazówki odnośnie
twojej misji. Nie zdążył… – Przystojną twarz młodzieńca wykrzywił nagle brzydki
grymas. – Zresztą i tak nie chciałaś go słuchać. Następne pytanie, proszę.
– Kto stoi za śmiercią
państwa Cameronów? – rzuciła szybko pytanie.
Jej rozmówca
wyraźnie się rozpogodził; owo zdanie musiało w nim wzbudzić jakąś sadystyczną
przyjemność.
– Ja. Musisz
wiedzieć, że mój brat… ten ogromny, biały wilk, Dobry Mag… i ja sam…
rywalizowaliśmy o tę samą kobietę. Właśnie o Karolinę Cameron. Wtrącił się
jeszcze ten człowieczek i popsuł nam plany, gdyż ona wybrała właśnie jego.
Wtedy pomyślałem, że skoro ja jej nie mam, to nie będzie należała do nikogo. I
spowodowałem tę katastrofę. Przodek Nathaniela Beauforta nie jest niczemu
winien, to tylko zabawny zbieg okoliczności. Ludzie zawsze muszą znaleźć sobie
jakąś ofiarę i na niej się wyładować.
– A kto zostawiał
różę na jej grobie? – Zagryzła dolną wargę, spoglądając na znieruchomiałego
Dawida. Jego oczy wciąż przewiercały dziewczynę na wylot, lecz ta sobie nic z
tego nie robiła. Nie obchodził jej już.
– Na pewno nie
ja. – Spojrzał na nią z niejakim zaskoczeniem. – Widocznie mój brat nigdy nie
przestał o nią walczyć.
Kerana w
milczeniu przetrawiała kolejną informację. Nie wiedziała, że ten wilk, który
jej tyle pomógł, jest bratem swojego największego wroga, choć w pewien sposób
się tego spodziewała.
– A pożar
biblioteki? To robota Tsi’nach, czyż nie tak? – Posłała im oskarżycielskie
spojrzenie.
– Owszem. Nie
mogłem dopuścić do tego, żeby książka o legendach wpadła w twoje ręce, choć i
tak nie udało mi się tego uniknąć… Niestety.
– Podczas wyjazdu
nad morze dopadli mnie Tsi’nach… Byli blisko zabicia mnie – stwierdziła
zamyślona, przypominając sobie feralną wycieczkę klasową. Powoli zaczynała się
dziwić samej sobie, że się nie boi tak otwarcie rozmawiać z Czarnoksiężnikiem.
Zresztą cóż miała do stracenia?
– Nie zabicia –
zaprzeczył. – Jedynie mieli sprawić, byś straciła przytomność i cię przyprowadzić
do mnie. Nie udało im się to, zresztą sama o tym wiesz. Zaś skąd wiedziałem o
twojej pozycji? Oczywiście, nierozłączny strażnik; Dawid informował mnie o
wszystkim na bieżąco. To dzięki niemu śledziłem każdy twój ruch… Momentami
byłaś naprawdę fascynująca. Ach, i tak przy okazji: wody otaczające Esrin
naprawdę są zatrute. Jedynie się nimi posłużyliśmy, żebyś nie odkryła prawdy… A
królowa wyspy została przekonana, skutecznie zresztą, przez Tsi’nach, żeby ci
nie udzielać pomocy. Niestety, wszelkie plany popsuła jej córka, dając ci
wskazówkę… Ale to nic. I tak poszło zgodnie z planem...
W jej głowie
panowała dziwna pustka. Jakby ktoś wymazał gumką wszystkie myśli.
– Dobrze, koniec
już tych wyjaśnień. – Czarnoksiężnik spochmurniał. – Czas się zabawić. Wyciągaj
ten swój mieczyk i pokaż, na co cię stać!
Miała wrażenie,
że znajduje się w transie. W spowolnionym tempie dobyła ostrza z pochwy i
przyjęła bojową pozycję, mając przed oczami roztańczoną sylwetkę przeciwnika.
Wtedy pierwszy
raz uświadomiła sobie… że tę batalię naprawdę może przegrać.
~*~
Wyjątkowo publikuję ten rozdział dzień wcześniej. Ale i tak wychodzi na to samo... Cała ta notka to jeden z takich rozdziałów pisanych w ataku weny w samym środku nocy.
A więc chyba wszystko się wyjaśniło. Został już tylko ostatni
rozdział… Błagam, nie zabijajcie mnie!
Kurara…