Palące pragnienie swobodnego życia i wędrówki
Błyszczy się w mroku i rośnie we mnie
Chociaż trzymasz moją dłoń, nie rozumiesz
Więc tam gdzie ja idę, ciebie nie będzie
Tak, naprawdę
może ją przegrać. Ta świadomość napawała ją rosnącym wciąż lękiem. Lękiem o
swoje życie. A nie, nie tylko – bo i również o życie sióstr i ojca. Jak to
dziwnie brzmi… Za jednym zamachem odzyskała wszakże rodzinę i straciła
ukochanego chłopaka. To bolało znacznie bardziej niż jego śmierć. Dawid Tsi’nach…
Zdradził ją. Cała jego miłość była tylko pozorem, grą, dzięki której miał
naprowadzić Czarnoksiężnika na jej trop. Złamane serce, jak u panienek rodem z łzawych
romansów? Gorzej. Wielka, jątrząca rana w sercu. Tego chyba nikt nie zdoła
wyleczyć…
Miała wrażenie,
że wszystko wokół się rozmyło i została tylko ona oraz jej przeciwnik. Widziała
przed sobą duże, lśniące szafirową barwą oczy, w których błyszczały iskierki. Czarnoksiężnik
najwyraźniej niezwykle się bawił, widząc jej złość, rozgoryczenie,
determinację. Nie miała jednak zamiaru dania mu satysfakcji pokonania jej. Musiała
wygrać – dla swojej rodziny, dla honoru… dla siebie?
Ścisnęła mocniej
w garści rękojeść miecza, starając się uspokoić. Kiedy spojrzała z powrotem na
swojego przeciwnika, dostrzegła, że ma on w ręce naginatę. Strach ścisnął ją za
gardło. Potwornie się bała. Nie potrafiła zbyt dobrze walczyć, broń w ręce
miała jedynie kilka razy, zaś jej przeciwnik musiał być naprawdę wyszkolony. To
prawda, coś umiała, ale to jednak zdecydowanie za mało w podobnym starciu…
Zaraz potem
spłynął na nią spokój. Przypomniała sobie nauki z przeszłości, które pobierała
u mistrza walki jeszcze jako córka Króla Mórz. Wciąż jesteś jego córką,
skarciła siebie. O ile to nie jest mistyfikacja, na co się nie zapowiadało, tak
podpowiadała jej intuicja. Jednak teraz wszystko to, co było przed straceniem
pamięci, wydawało jej się snem, zamierzchłą epoką.
Wydało jej się,
że ostrze jej miecza zmienia się w wiotką trzcinę i lepiej układa się w dłoni. Było
to jednak tylko złudzenie. Paranoja, pomyślała.
Miała teraz wrażenie,
że jej dłoń sama atakuje i uderza w słaby – jak sądziła – punkt Czarnoksiężnika.
Ten jednak skontrował. Zabrzęczała zderzająca się ze sobą stal. Wszystko działo
się w spowolnieniu. Kerana widziała iskry wskrzeszane przez wirujące ostrza. Wykonywała
zręcznie uniki, wykorzystując przybyłe do niej wraz z duchami przeszłości umiejętności
gimnastyczne. Parowała ciosy niezwykle dobrego przeciwnika, momentami żywiąc
przekonanie, że od siły uderzenia odpadną jej ręce. Wiedziała, że długo w ten
sposób nie pociągnie i zginie szybciej, niż zdoła wypowiedzieć słowo „śmierć”.
Zaraz, zaraz. Czy
oni walczą w wodzie? Pałac Króla Mórz znajdował się właśnie w odmętach oceanu,
więc logiczne jest, że to wszystko, co ich otacza, musi być właśnie tą złożoną
z tlenu i wodoru cieczą. Jednak odnosiła zupełnie inne wrażenie – jej ruchy nie
były tak wolne, jak normalnie to się dzieje przy pływaniu. Poruszała się wręcz
swobodnie, jak w powietrzu.
Dziwne.
Wcale
nie – zaprzeczył cichutki głos w jej głowie. Twoje ciało się powróciło do dawnych przyzwyczajeń… Dzięki temu, że
odzyskałaś swoje dziedzictwo, poruszasz się tutaj ze swobodą niedostępną
zwykłemu śmiertelnikowi…
Zacisnęła zęby,
robiąc kolejny piruet i próbując zranić Czarnoksiężnika. Nie udało jej się to
jednak, ale wciąż próbowała. Nie miała wyjścia.
In search of the door, to open your
mind
In search of the cure of mankind
Słowa tej piosenki przyszły do niej nagle. Dziwnie
się komponowały z całą walką i wymienianymi przez obu przeciwników ciosami. Czuła
się jak w dziwacznym transie, z którego nie ma wyjścia bez pomocy z zewnątrz. Świat
zasnuwała dziwna, srebrzysta mgiełka, która jednak nieznanym sposobem nie przesłoniła
pałających w tej chwili gniewem oczu Czarnoksiężnika. Tonęła w tym oceanie,
opadała bezwolnie na dno – ze związanymi rękami, nogami, bez możliwości
uczynienia choćby najmniejszego gestu.
I’m dreaming in colors, no boundaries
are there
I’m dreaming the dream, and I’ll
sing to share…
Kolejne słowa piosenki, przybyłe znikąd, wyprowadziły
ją z transu. Znów była sobą i mogła się swobodnie poruszać. Wzdrygnęła się,
przypominając sobie to, czego doświadczyła chwilę temu.
Wpadła na pewien pomysł. Wykonała piruet,
zachodząc przeciwnika od tyłu, ten jednak obrócił się razem z nią. O to
chodziło, o jeden, jedyny moment dekoncentracji, kiedy można uderzyć. Spowolnionym
ruchem wytrąciła Czarnoksiężnikowi naginatę z ręki, pomagając sobie… wodą. Nagięła
nieco jej strukturę, by dzięki temu łatwiej rozbroić przeciwnika. Zaserwowała mu
jeszcze szybkie kopnięcie w brzuch, wskutek czego mężczyzna upadł na kolana. Jego
ostrze poleciało na drugi koniec sali, która się nagle zmaterializowała przed
oczami zaskoczonej dziewczyny. Musiała zmrużyć oczy, by przystosować je do
panującej tutaj jasności.
Help us, we’re drowning…
So close up inside!
– Kerana!
Zanim zdążyła się zorientować, co robi, odwróciła
się. Mięśnie jej dłoni dopadł nagle skurcz, zbyt mocno zaciskała palce na
rękojeści miecza, zaś sama broń spadła na ziemię, nieco do tyłu.
Dziewczyna założyła za ucho czarny kosmyk,
napotykając wzrok brązowych oczu. Zobaczyła w nich znajome ciepło i coś na
kształt…
– Uw… – Jego słowa zastygły w momencie, kiedy
Kerana się obracała. Nie zdążyła jednak uniknąć ciosu Czarnoksiężnika, który
chwycił jej własną broń i wbił ją w pierś Pani Jeziora. Czubek miecza wszedł w jej
ciało, nurzając się w żywych tkankach i ciemnoczerwonej posoce. Mężczyzna wyciągnął
z triumfem ostrze i odszedł na parę kroków, oceniając własne dzieło. Miecz Kerany
wylądował po raz kolejny na posadzce, zaś zabójca właścicielki tej pięknej
broni stał nieopodal i zanosił się strasznym, przesiąkniętym na skroś złem
śmiechem. – NIEEEEEEEEEEE!!!
…ostrzeżenia?
Kerana upadła na kolana. Dawid znalazł się przy
niej niemal od razu przy niej, przytrzymując ją i patrząc w zielone oczy, w
których jeszcze tliło się życie. Było go już jednak niewiele…
– Kerana… Przepraszam… – wyszeptał. Po jego twarzy
spłynęły łzy, zaś czarnowłosa wiedziała, że mówi prawdę. – To wszystko… Nie tak…
Nie wiedziałem, że mam z tobą być właśnie w tym celu… Ale moje uczucia do
ciebie były… prawdziwe… Zawsze, choć w to wątpiłaś. Kocham cię… – Pogłaskał ją
po policzku, ocierając łzy. Tak, ona też płakała. – To wszystko przeze mnie… Przeze mnie umierasz…
Why does it rain, rain, rain down on
Utopia?
Why does it have to kill the ideal
of who we are?
Why does it rain, rain, rain down on
Utopia?
And when the lights die down, telling
us who we are…
– To nic – wyszeptała,
tracąc wszystkie siły. – To nic… Też cię kocham… Zawsze… kochałam… – Mówiła
urywanymi zdaniami, próbując zebrać oddech. Brunet pogładził skórę jej ramion,
wyczuwając, że pokryły się one gęsią skórką. Pochylił się do niej i pocałował w
usta, namiętnie. Przypominało to Keranie wszystkie chwile spędzone razem z nim…
Oddała pocałunek, przytulając się do niego mocno i nie bacząc na ziejącą w
brzuchu ranę. Zarzuciła mu ręce na szyję. Dawid pogłaskał ją po czarnych,
aksamitnych włosach, zaś dziewczyna rzuciła ostatnie, pożegnalne spojrzenie obu
siostrom, które przypadły do niej, oraz na skutego wciąż w kajdany ojca.
– Przepraszam… za…
to… że nie uratowałam was… – wyszeptała ze smutkiem. Jej czas się kończył. Spojrzała
na tulące się do niej siostry, głaszcząc je po włosach. – To nic…
Odepchnęła na
chwilę Dawida, lecz nie puściła jego dłoni. Jej własne były zimne, pokryte
kropelkami potu.
– Obiecaj mi coś –
zażądała z nagłą stanowczością i siłą w głosie.
– Co tylko
zechcesz… – odparł z rezygnacją.
– Nie próbuj się
zabijać z mojego powodu. Nie żyj tylko zemstą… I zaopiekuj się nimi. – Ruchem głowy
wskazała swoje siostry. – Przysięgnij!
– Dobrze.
Przysięgam.
– Na co?
– Na honor Pani
Jeziora. – Kerana uspokoiła się. Jej spojrzenie złagodniało i zamgliło się. Oddawała
ducha, z uśmiechem na ustach, w ramionach ukochanego Tsi’nach, któremu
ostatecznie przebaczyła. Po kilku sekundach jej ciało zwiotczało całkowicie.
Umarła.
A jej zabójca
wciąż się śmiał.
So where I’m going, you won’t be in the end…
Dawid położył dziewczynę
na ziemi, robiąc to najdelikatniej, jak tylko umiał, i zamknął jej oczy. Trzymał
przez dłuższy czas jej dłoń w swojej, nie mogąc się pogodzić ze stratą i
potwornym bólem, który wypełniał jej czaszkę. Teraz wiedział, jak się czuła
Kerana przy jego pozorowanej śmierci.
Kerana…
You’re holding my hand, but you don’t
understand
So you’re taking the road all alone
in the end…
Podniósł się z ziemi, pozostawiając Keranę z jej
siostrami. Odwrócił się w stronę Czarnoksiężnika, którego nienawidził teraz
bardziej niż czegokolwiek innego w świecie. Pałał żądzą zemsty. Musiał go
zabić, zabić za całe okrucieństwo, za cierpienie, którego był przyczyną.
– Cóż, mój mały Tsi’nach… Takie życie. –
Czarnoksiężnik wzruszył ramionami, spoglądając na swojego podwładnego z wyraźną
drwiną.
Zaś Dawid widział coś, czego on nie dostrzegał. Tuż
za jego plecami zmaterializowała się jakaś wypełniona jasnością brama, w której
stała znajoma postać. Dzierżyła ona w ręce długi, potężny miecz, pokryty
starożytnymi runami.
– Ale to życie doświadczy również ciebie –
stwierdził z satysfakcją, patrząc mu prosto w oczy.
– Już więcej nikogo nie zabijesz, mój drogi bracie.
Czas już na ciebie… – Usłyszeli czysty, dźwięczny głos. Czarnoksiężnik odwrócił
się.
– Co, u diabła… – zaklął, widząc sylwetkę
mężczyzny, będącego Białym Wilkiem, tym samym, który bronił Kerany. Mężczyzna ten
nie wahał się długo – wbił ostrze swojego miecza w pierś swojego przeklętego na
wieki brata, mszcząc tym samym śmierć Pani Jeziora i innych niewinnych istot,
które zginęły w ciągu całych wieków jego panowania.
Niezardzewiałe jeszcze dzięki konserwującym
właściwościom magii kajdany zabrzęczały, kiedy Dawid uwalniał Króla Mórz. Ten ledwo
się trzymał na nogach, wycieńczony z głodu, pragnienia i zmęczenia. Podszedł jednak
chwiejnym krokiem do leżącej na podłodze córki, odzyskanej po latach i zarazem
utraconej…
Nawet on płakał. Głaskał Keranę po czarnych włosach,
a łzy spływały po jego twarzy, tak samo, jak wieki temu, gdy rozstawał się ze
swoimi córkami, chcąc ochronić je przed Czarnoksiężnikiem. Przeklinał siebie,
że nie mógł zrobić niczego, żeby ją uratować. Dokładnie to samo czuł Dawid,
który teraz wsunął trzcinę do zimnej dłoni dziewczyny.
Z tą uśpioną twarzą i rękoma złożonymi na piersi
wyglądała, jakby jedynie zapadła w wieczny sen i miała za chwilę się obudzić.
Jednak ona nie spała. Nie żyła.
Wzburzona woda jeziora, tak ukochanego przez
Keranę, obmywała brzegi plaży. Fale szumiały gniewnie, śpiewając ostatnią pieśń
w hołdzie ich pani. Pieśń ta była piękna, wzruszająca… Sprawiająca, że nawet
kamienne serce musiało się skruszyć. Morskie odmęty niosły wciąż niejeden sekret,
z czego największym była historia Bezimiennej-Kerany, Tajemnica Wody…
~*~
Tak, popłakałam się. Nic więcej nie powiem. Jeśli nie
zabiliście mnie wcześniej, zrobicie to teraz.
Stwierdziłam, że nie ma sensu tego oddzielać, i że
epilog dodam razem z tym, ostatnim już, rozdziałem. Wszystkie słowa piosenki pochodzą z tego utworu, który zalinkowałam jako podkład - „Utopia” Within Temptation.