Do Awran dotarła
późnym popołudniem następnego dnia, podążając za wskazówkami dziewczyny.
Życzliwi mieszkańcy wioski faktycznie wskazali jej drogę, dzięki czemu bez
problemu znalazła się w poszukiwanym przez siebie mieście. Znalazła w nim nawet
jakąś gospodę, w której mogła się napić i posilić, nawet przespać w razie
potrzeby.
Widziała już z
daleka jedną ze znikających Wież – Sol Amusen, Wieżę Słońca, jaśniejącą
odbijanymi od słońca promieniami. Cała skąpana w złocistym blasku wyglądała
pięknie – dumnie i majestatycznie. Wokół niej każda wrażliwa na magię istota
mogła wyczuć potężną aurę, gdyż budowla wysyłała sporą dawkę energii.
Tak, Bezimienna
odnalazła wreszcie Awran. Pozostawał tylko jeden szkopuł. Kiedy obie wieże
miały się pojawić jednocześnie? Przecież to równie dobrze mogło być wczoraj…
Równie dobrze to może nastąpić dopiero za rok, za więcej! A już jest tak
blisko… Bardzo blisko.
Przypomniały jej
się nagle słowa pałacowej „przewodniczki” – powiedziała jej wszakże, że musi
dotrzeć tutaj przed zmierzchem. Może więc to była jakaś wskazówka? Postanowiła
zagadnąć o to któregoś z mieszkańców wioski, zresztą i tak nie miała niczego
lepszego do roboty.
– Kiedy w najbliższym czasie będą widoczne
obie wieże? – Nieufnie pokazała starszemu mężczyźnie siedzącemu na progu
walącego się, drewnianego i porośniętego mchem domostwa zmiętą w dłoni kartkę,
na której nabazgroliła to pytanie znalezionym w kieszeni ołówkiem. O nogi jej
rozmówcy ocierał się bury kot, ślepy na jedno oko. Dziewczyna mimowolnie
naciągnęła na twarz kaptur, choć wiedziała, że prawdopodobieństwo jej rozpoznania
jest naprawdę nikłe. Wioska znajdowała się w sporej odległości od wszelakich
cywilizacji, pomijając odizolowaną od intruzów wyspę Esrin, nikt zatem nie mógł
jej tutaj znać. Jedynym zagrożeniem mogli okazać się tropiący ją Tsi’nach, a
ponieść śmierci z ich rąk nie chciała.
– Mówisz o Wieży
Słońca i Księżyca? – Głos mężczyzny brzmiał dziwnie chropowato i zdawał się w
ogóle nie pasować do tego miejsca, do tej rozpadającej się rudery i miauczącego
zwierzątka, a już najbardziej nie współgrał z widniejącą za jego plecami Sol
Amusen.
Szybko
przytaknęła.
– Mówią, że
jeszcze dzisiaj, równo z zapadnięciem zmierzchu. Tak, jestem całkowicie pewny –
uprzedził jej następne pytanie – ponieważ tutejsi rozprawiają o tym wciąż i
wciąż, jakby nie było ciekawszych tematów do rozmów. – Pokręcił z dezaprobatą
głową, przytykając do ust szyjkę zabrudzonej butelki z winem, którą Bezimienna
zauważyła dopiero teraz.
Poczuła, że jej
serce bije szybciej. A więc to dzisiaj! Czyli jej wysiłki nie pójdą na marne.
Miała farta, i to dużego farta, za co dziękowała niebiosom. Gdyby tylko
spóźniła się choć o jeden dzień… Albo chociażby o godzinę… Już wtedy byłoby za
późno, a następny raz obie wieże spotkałyby się… za rok? Jeśli nie więcej. Była
w szoku, że poszło tak gładko. Za gładko. Podejrzewała, że w samej Wieży Cienia
będzie miała spore problemy, ale w końcu nie ma rzeczy, z którą nie można sobie
poradzić, co nie? Tak będzie i tym razem, zaś teraz do zmierzchu trzeba zebrać
siły i się jakoś przygotować, nieważne, co będzie czekało w Tar’leunie.
Ognista kula
słońca ozłociła Sol Amusen i wkrótce potem zniknęła za horyzontem. Zapadał zmrok,
zaś niebo pokryło się granatem i wyszedł na nie sierpowaty księżyc, dający mdłe
światło. Przynajmniej nie panowały całkowite ciemności.
Bezimienna
wpatrywała się z napięciem w Wieżę Słońca, czekając, co się wydarzy. Stała na
wzgórzu nieopodal Awran, skąd roztaczał się świetny widok na samo miasteczko i
stojące obok niego budowle. Mogła stąd szybko zbiec i dotrzeć w ciągu kilku
sekund do trzeciej wieży. O ile ta raczy w ogóle się pojawić.
Gdyby mogła, z
pewnością by cicho krzyknęła, bowiem koło Sol Amusen zamajaczyły niewyraźne
kontury, które po krótkiej chwili zamieniły się w kamienie budujące Blann’amrę.
Oczom dziewczyny ukazała się Wieża Księżyca w całej swej okazałości. Szybko
zerknęła na drugą wieżę – ta nie miała zamiaru znikać, wręcz przeciwnie, aura
magiczna wokół niej wręcz się nasiliła. To samo działo się z jej towarzyszką.
Jakiś czas
później już obie wieże regularnie błyskały, zaś snopy światła wokół nich
znacznie się powiększały, by w końcu się ze sobą zderzyć z niesamowitą siłą,
którą wyczuła chyba każda żywa istota w promieniu kilku kilometrów, jeśli nie
więcej. Bezimienna dziwiła się, że jeszcze nie leży wgnieciona w ziemię, tylko
się trzyma na obu nogach. Otworzyła szeroko oczy z przerażenia, lecz szybko
musiała je zamknąć, chroniąc przed oślepiającym blaskiem powstawającej Tar’leuny.
A więc legenda
była prawdziwa. Tylko co teraz? Zbiec na dół? Ukażą się jakieś sekretne drzwi,
czy też ma coś pomyśleć jakieś sekretne hasło?
Może lepiej
będzie sprawdzić to na miejscu, zadecydowała, wciąż mrużąc oczy. Ześlizgnęła
się ze wzgórza i pobiegła w stronę wież. Wkrótce potem dotarła do ściany
jasności, którą przebiła. Od razu poczuła, że znalazła się w czymś na kształt
magicznej bańki izolacyjnej. Światło już tak nie raziło, mogła dostrzec zarysy
Tar’leuny i pozostałych dwóch wież. Jej oczom ukazały się krawędzie drzwi,
nigdzie nie dostrzegła jednak klamki ani niczego podobnego. Z wahaniem podeszła
bliżej i przesunęła palcami po z lekka chropowatej powierzchni. Ku jej
zaskoczeniu, drzwi odskoczyły, odsłaniając przed nią mroczną czeluść Wieży
Cienia, tak różną od magicznego blasku. Spodziewając się pułapki, wzięła w dłoń
łuk i nałożyła na jego cięciwę strzałę. Dopiero tak uzbrojona przekroczyła próg
wieży, przezornie zostawiając otwarte drzwi, jako zabezpieczenie na wypadek,
gdyby musiała uciekać. Dojrzała majaczące przed nią schody i z wahaniem na nie
weszła.
Drzwi zatrzasnęły
się za nią, pogrążając wnętrze Tar’leuny w całkowitych ciemnościach. Bezimienna
natychmiast doskoczyła do ściany, kopiąc w nią i próbując odnaleźć wyjście. Klamka
jednak zniknęła, zamiast drzwi został jednolity mur. Dziewczyna zdała sobie
sprawę, że nie przekroczy ani nie przebije go ot tak. Jedyne, co jej pozostało,
to pójście wyżej, na górę, na sam szczyt schodów.
Tak też zrobiła. Dotarła
do dużej sali o przeszklonych ścianach, w której dominowała barwa szafiru. Wydawało
jej się, że pomieszczenie to ma rozmiary o wiele za duże jak na wieżę o
niewielkiej średnicy, a zatem musi w niej działać magia. Po takim wnętrzu można
się spodziewać wszystkiego.
Ostrożnie zaczęła
obchodzić pomieszczenie, cały czas czujna na najmniejszy nawet dźwięk czy
poruszenie. Nie dawało to jednak niczego, a jedynie utwierdzało w przekonaniu,
że jest w wieży sama. Nie widziała natomiast najmniejszego choćby śladu po
legendarnym mieczu. Zaczynała sądzić, że źle trafiła.
– Daleko zaszłaś.
Musisz być naprawdę odważna, skoro masz czelność się zagłębiać w Tar’leunę –
miejsce, gdzie najgorsze koszmary okazują się jawą, gdzie najskrytsze
pragnienia i lęki… zamieniają się w koszmar. – Usłyszała za swoimi plecami głos
i odwróciła się jak oparzona. Na widok stojącej naprzeciw niej postaci stanęła
zszokowana. Bezładnie opuściła łuk.
Widziała bowiem
siebie samą. Dokładne odbicie, kopię. Tylko że ten klon mówił całkowicie
samodzielnie i poruszał się niezależnie od niej. MÓWIŁ. Mówił tym samym głosem,
którego by używała ona, gdyby tylko to potrafiła.
Co tu się, do cholery, dzieje?!
Nie
potrafiła się poruszyć. Strach sparaliżował jej mięśnie.
Koszmary… Jawa… Dawid…
Nie!
Nie wolno się poddawać!
– Jesteś gotowa
na każde niebezpieczeństwo. Więc walcz ze mną! – W jej kierunku poleciał nagle
miecz; dziewczyna złapała go zadziwiająco zręcznie i odrzuciła łuk. W ręku jej przeciwniczki również pojawiło się
ostrze o misternie zdobionej rękojeści. Dziewczyna w jednej chwili wiedziała,
na co patrzy. A patrzyła na broń, po którą tu przyszła.
…walka z samą sobą…
A więc musi
pokonać siebie samą, żeby zdobyć ten miecz. Jeśli wierzyć przepowiedni… Nie
będzie to takie proste, jakim się wydaje. Nikt jednak nie powiedział, że miało
być proste.
Nawet nie wiedziała,
jakim cudem jej klon powalił ją na ziemię. Wszystko to stało się zbyt nagle,
zbyt szybko. Jej broń upadła kawałek dalej, lecz ona nie miała zamiaru się
poddawać, jeszcze nie teraz. Wyturlała się spod przeciwniczki i złapała za
rękojeść. Ostrza znowu się zwarły w śmiertelnym tańcu, podczas gdy obie
dziewczyny napotkały swój wzrok. Oczy obu były tak samo intensywnie zielone, w
obu czaił się gniew i chęć przeżycia.
Ich uderzenia były
równe, szybkie – żadna nie mogła pokonać drugiej, choć szala zwycięstwa raz
przechylała się na stronę jednej, raz drugiej. Lecz w końcu któraś musiała
ustąpić, popełnić błąd – niemożliwością jest, by trwały tak i walczyły całą
wieczność, przy tym każda chciała, by to nie ona okazała się tą, która musi się
poddać.
Bezimienna wreszcie
natarła z jeszcze większą zaciekłością, wykorzystując tę resztkę sił, która
została jej w odwodzie. Zaskoczona takim obrotem spraw, jej kopia dała się zbić
z tropu. Dziewczyna czuła, że krwawi, że po jej ręce spływa ciepła, lepka i
czerwona ciecz, plamiąc ubranie i rękojeść miecza. W uszach szumiało, czaszka
pulsowała tępym bólem. Nie czas się jednak tym przejmować; skupiła się zanadto
na walce, na przeżyciu z rąk bezlitosnej przeciwniczki.
Ale tym razem to
ona miała przewagę – i to jej się udało powalić klona na ziemię za pomocą
jednego, celnego kopnięcia w brzuch. Poszło gładko, choć dokładnie sekundę
przed tym oberwała jeszcze raz w głowę i teraz przed jej oczami latały ciemne
płaty.
Miecz Bezimiennej
przebił klatkę piersiową przeciwniczki. Ta krzyknęła, ostro, przenikliwie, po
czym rozwiała się w dym i nie pozostał po niej najmniejszy nawet ślad.
Zaś na posadzce
błyszczał oblepiony krwią miecz o klindze ozdobionej sylwetką syreny.
~*~
Rozdział dedykowany Inscriptum, dzięki za wszystko! ^^
No to tak, jak widać, zbliżamy się ku końcowi. Naprawdę nie zostało już
wiele – nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba się pożegnać z Tajemnicą Wody. No
cóż, wszystko co dobre, kiedyś się kończy, nieprawdaż? :< Ale obiecuję,
jeszcze o mnie usłyszycie, i to pewnie nie jeden raz, lecz więcej!
Ach, no i tym razem bez sondy, gdyż nie mam jak na razie siły, by ją wymyślać. No cóż, nadrobię to, jak wrócę.
Tymczasem pozdrawiam Was z Portugalii –
Trzymajcie się cieplutko!
Kurara :)